Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

niedziela, 28 grudnia 2008

I N G M A R L I V B I B I

nikt już nie kręci takich filmów...

choć być może to tylko poświąteczna trauma - brak śniegu, mroźna szarzyzna, wyludnione ulice

śmierć wszech obecnie panująca nawet w Święta

Śmierć Święta Prezenty

pejzaże malowane światłem, łzami, szumem morskich fal, cierpieniem

smutne drzewa biją pokłony

oglądając takie filmy czuję kurz małych, zimnych kin, samotnie stygnących na peryferiach miast

wtorek, 9 grudnia 2008

ZATARGAJ MNIE...

Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy miała na sobie czarne lakierki, ciemne rajstopy, spódnice w kratę, obcisły sweterek i okulary jakich nie nosił nikt na świecie. Okulary miały kształt spłaszczonych półksiężyców rozświetlając jej twarz gwiaździstym blaskiem a pod szkłami kryły się jaśniejące podstępnym blaskiem zielone oczy. Szła z koleżanką, która, co oczywista, była dużo "brzydsza" nie miała "takich" okularów i całościowo nie była "taka".
Nie miała w sobie poezji, powabu zakwitającej młodości - nie miała najmniejszej szansy choć dziś zapewne jest nobliwą panią profesor zarabiającą kupę kasy na wykładach w państwach basenu Morza Śródziemnego. A nocą gdy wraca do hotelu rzuca się z płaczem na łóżko lub przez telefon strofuje męża, że dlaczego "ten remont trwa tak długo". Ale mąż jest tylko człowiekiem i ma miękkie serce poza tym ci fachowcy mają takie napięte terminy i też mają żony, które też czekają na nich w domu. Teraz to i tak nie ma znaczenia.
Okulary miały cienkie, delikatne, srebrzyste oprawki, spod których wypływały w świat wszystkie kolory tęczy.
A one szły trzymając się za ręce wzdłuż długiego, wysokiego parkanu okalającego nasz ogólniak, potem skręciły pod masywne filary poniemieckiego budynku i zniknęły wewnątrz.
I już...
I wystarczyło zaledwie pięć sekund...
I na każdej przerwie szukałem tylko tych zaszklonych oczu...

niedziela, 7 grudnia 2008

ROZTARGAJ MNIE...

Roztargnienie - widzę jak siedzą oboje w rozbitym aucie a jeszcze przed chwilą ich połączone w miłośnie pogardliwym uścisku ciała nasączały miłością hotelową pościel - a teraz ich namiętność ulatuje w przestworza na wieki zawisając na nieboskłonie.
Od kilku dni poluję z aparatem na nocnego portiera z budynku naprzeciw lecz ten jest sprytny i nie daje się przyłapać - dyskretnie i po cichu włącza telewizor i znika w odmętach pościeli. Rano widzę jego zaspaną twarz w oknie - starannie ścieli turystyczne łóżko i wraca na łono rodziny z teczką pod pachą. Jego miejsce zajmują zgryźliwi uczniowie po kryjomu palący papierosy na podwórku dwie ulice dalej.
Przez moment padał śnieg. Wpadł Tomek i obaliliśmy po browarku - nowa marka, tak na próbę, niedobre.
I to już właściwie wszystko...
Bin Laden jest chory...
Chiny protestują...
Nowy tydzień u drzwi...
Pod słońcem nic nowego - aura nie sprzyja krajoznawczym wycieczkom więc zakopię się pod pierzyną samotności i oddam się uciechom czytelniczym wolno wsiąkając w sen.
Dobranoc wszystkim pięknym czarownicom czyhającym w ciemnościach...

wtorek, 2 grudnia 2008

POTARGAJ MNIE

"Raz w roku na targowisku odbywa się egzekucja. Na plac zajeżdża czarna furmanka zaprzężona w dwa białe ogiery. Trzech mężczyzn w czarnych kapturach szybko ustawia drewniany podest. Stawiają pieniek i rozbiegają się w poszukiwaniu ofiary. Oczywiście, że nikt nie ucieka, oczywiście, że nikt się nie chowa - winni jesteśmy wszyscy. Ludzie spokojnie wybierają co czerwieńsze jabłka, sprawdzają świeżość rzodkiewek, negocjują cenę jaj.
Czarne postacie spacerują w milczeniu - nikt się nie śpieszy - gdaczą kury, wieje lekki wiatr w powietrzu unosi się zapach świeżo ściętych ziół; główki czosnku majestatycznie kołyszą się nad głowami przekupek.
I nagle ciszę rozcina słodki jak trzcina skowyt ofiary. Niby nic oryginalnego - czerwony dywan głowa wolno toczy się po schodach, ciało osuwa się bezwładnie, chwila ciszy i po sprawie...
A jednak jest coś magicznego w lepkim zapachu przeszywającym kości i widoku świeżo poćwiartowanego mięsa równo rozkładanym na starannie heblowanych deskach"

czasem coś mi wpadnie do głowy i próbuję to zapisać
ale nie wychodzi
i im dalej zapędzam się w gąszcz liter tym sens gdzieś umyka
i znika duszy muzyka
i pierwotny zamiar traci namiar
i zaczynam bez sensu rymować
i ..... .... mać!

ale jednocześnie żal tych wersów w pocie czoła wymyślanych
i z nadzieją, że może czas
bezsensu bełkot
patyną mądrości
oblepi słowa
za kurtynę milczenia
się chowam

POTARGAJ MNIE WENO !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

środa, 26 listopada 2008

PÓŁMETEK

Pomiędzy trzecią a czwartą nad ranem schodzę na półpiętro i staję przed parapetem patrząc na pogrążone w ciemnościach podwórko. Pod śmietnik podchodzą wygłodniałe koty a z bram kamienic wypełzają cienie staruszków idących po chleb jak na ścięcie. Mrok z wolna ustępuje światłu, cisza ulega pod naporem ulicznego szumu.
Siadam na piaszczystych schodach i chwilę nasłuchuję. Gdy cisza jest już niemal absolutnie gęsta zapalam ostatniego papierosa. Od tej chwili mam dokładnie siedem minut.
Na kamiennej podłodze rozkładam zdjęcia: sześć postaci na ganku poniemieckiego domu, koń na tle nieba, kości bielejące w polu, wąsy, muchomor na tle zwalonego mostu, księżyc nad trzcinami, dwie postaci trzymające się za ręce.
Głęboko zaciągam się dymem i czekam aż cienie powstaną. Czekam. Czekam lecz nikt się nie zjawia. I im bardziej zaglądam wgłąb tym mniej pamiętam.

Ciemnym podwórkiem przemykają trzy wysokie kobiety:
rude kręcone włosy opadające na ramiona, ciemne okulary i szpilki
jeżyk o czerwonych końcówkach, skóra, glany
blond pasemka, błękitny dres, trampki w trupie czaszki.
One biegną tnąc fale krwawego brzasku
trzymają za ręce poranne powietrze
na skrzydłach anioła płyną
bezgłośnie

jeszcze tylko dwa kroki
trzy ziarenka
już są po drugiej stronie
chwytają w objęcia
gęste ciemności
znikają za rogiem
ostrym jak miecz

Wstaję, wyrzucam niedopałek w pachnące świeżym porankiem powietrze, z trzaskiem podnoszę śpiące zdjęcia i cicho, by nikogo nie obudzić, zamykam za sobą drzwi.

środa, 5 listopada 2008

OTACZA NAS KREW

Jest pierwsza dwadzieścia cztery szóstego listopada dwa tysiące ósmego roku. Siedzę bezradnie przed komputerem. Kilkanaście minut temu obejrzałem dokument o dzieciach w Korei Północnej - małe, wygłodniałe istotki biegające za kromką chleba w poszarpanych ubraniach po obskurnych ulicach. Autor tych zdjęć zaginął. Nikt nie wie gdzie jest i co się z nim obecnie dzieje. Najprawdopodobniej nie żyje lub siedzi w obozie pracy.
I nagle zrozumiałem, poczułem, uświadomiłem sobie w jak okrutnym, nienawistnym i podłym żyję świecie. Nagle zrozumiałem, że wszystko czego dotykam, co mnie otacza jest przesiąknięte krwią Chińczyków, Koreańczyków, którzy gdzieś w ciemnych zatęchłych piwnicach, na strychach czy gdziekolwiek indziej szyją, składają, montują i pakują swoją krew bym mógł w niej chodzić, jeździć, ubierać się, słuchać, myć
Jestem dokładnie zabalsamowany krwią
czegokolwiek dotknę , zrodziło się w bólu i cierpieniu i tak naprawdę nie ma od tego ucieczki
jestem oplątany przemyślną siecią totalitarnego przemysłu przemocy
Co czwarty człowiek na świecie to Chińczyk, co czwarty człowiek na świecie to niewolnik a ja jestem jak ten poganiacz, który czeka na swój łup
i tak świadomość bezradności, że nic nie mogę zrobić
i ta świadomość, że amerykańskie satelity co dzień chłodnym okiem lustrują pola śmierci na których uprawia się ludzkie cierpienie zamieniane na dolary, jeny, franki, złotówki
a my spokojnie oglądamy olimpiadę spychając ten fakt daleko w podświadomość
fakt, iż stoi za tym niewyobrażalne zło
nie mogę sobie z tym poradzić i czuję odrazę do samego siebie
moje palce dotykają klawiszy, które składało małe, brudne, głodne wystraszone i tanie dziecko
i nie ma alternatywy a właściwie nigdy jej nie szukałem.
Jutro jak zwykle pójdę do pracy
założę jasne tenisówki, jasny podkoszulek, jeansy...
a gdyby wszyscy zbojkotowali ten proceder i cały świat ubierałby się...
nie wierzę, że to możliwe
zło jest bardzo tanie i kiepskiej jakości
już zawsze będziemy taplać się we krwi

niedziela, 2 listopada 2008

W DZIEŃ ZADUSZNY

















Gdy opadają mgły duchy zmarłych układają się do snu

samotnie pośród mokrych liści
wypruci z powietrza, chleba i wody
w proch obróceni
śmiertelnie
powiewają w nicości

zawsze jest tak samo
tupot tysiąca stóp
ściszone rozmowy
duszny zapach kwiatów

schowane w piasku
głęboko pod ziemią
drżą ich marzenia

zbawieni czy nie

będą wędrować
po naszych snach

wtorek, 21 października 2008

Na dobry początek kolejnego dnia

"Położyłem się wieczorem i obudziłem się rano. Tak powiedziałem. Ech, Gałązko Jabłoni, co ja widzę?"
i choć dawno już opadły mgły
dawno zniknęły dwukółki mleczarzy
umilkły siekiery
i minęła godzina słynna piąta pięć
ja wciąż żyję
i czekam z utęsknieniem na to co przyniesie nowy dzień

piątek, 17 października 2008

влюбленность сорвет нас врозь

Mimo wszystko jest coś krzepiącego w języku rosyjskim - obecnie nieustannie katuję się utworem Ubika - zbitka kosmopolityczna - rosyjski artysta, który przyjął pseudo z kultowej książki Dicka - autora opętanego manią prześladowczą i bojącego się jak diabli wszystkiego co sowieckie (Lema uważał za agenta KGB).
Oczywiście w ogólniaku i podstawówce nienawidziłem uczyć się "języka wroga" - choć pewnego razu zająłem bezapelacyjnie pierwsze miejsce wykonując przepiękną i natchnioną pieśń "Zawsze niech będzie słońce". Konkurs odbył się spontanicznie w piaskownicy podczas przerwy meczu z chłopakami z drugiego podwórka (drugie podwórko było przed blokiem numer dwa, trzecie przed trójką a potem była już górna Brzozowa ale to zupełnie inna historia...wojna o park... wyprawy na zwaleniec). Ponadto dużo, dużo później wpadł mi w ręce "Mistrz i Małgorzata" w ojczystym języku Rewolucji Październikowej - lektura niebywale metafizyczna - pomimo braku znajomości co drugiego słowa - ale brzmienie tego języka, jego melodia, siła, melancholia i tęsknota są czymś tak pierwotnie naturalnym - w przeciwieństwie do angielskiego, kluskowatego bełkotu - że rozkoszą było pławienie się w meandrach moskiewskich zaułków - szerokie niczym Dzikie Pola samogłoski, okrągłość słów i głęboka niczym jezioro Bajkał smuta za czymś bliżej nieokreślonym...
I jeszcze jedno - ostatnia scena "Pożegnania jesieni"! Jan Frycz vel Atanazy Bazakbal vel alter ego Witkacego - stojący po pas w wodzie, przekradając się przez granicę z Puszkinem na ustach pod lufami sowieckich sołdatów:

Я помню чудное мгновенье:
Передо мной явилась ты
Как мимолетное виденье,
Как гений чистой красоты.

В томленьях грусти безнадежной,
В тревогах шумной суеты,
Звучал мне долго голос нежный,
И снились милые черты.

Шли годы. Бурь порыв мятежный
Рассеял прежние мечты.
И я забыл твой голос нежный,
Твои небесные черты.

В глуши, во мраке заточенья
Тянулись тихо дни мои
Без божества, без вдохновенья,
Без слез, без жизни, без любви.

Душе настало пробужденье:
И вот опять явилась ты,
Как мимолетное виденье,
Как гений чистой красоты.

И сердце бьется в упоенье,
И для него воскресли вновь
И божество и вдохновенье,
И жизнь, и слезы, и любовь.

i po polsku:

"Gdy wspomnę cudne czasu mgnienie
Przede mną się zjawiłaś Ty.
Jak nieuchwytne przywidzenie
W czystym geniuszu piękna Twym.

W udręce żalu rozpaczliwej,
Wśród trosk gnębiących każdą myśl,
Brzmiał w duszy głos Twój barwy czułej
Śniłem o rysach miłych Twych

Szły lata, poryw burz powstańczy
Potargał dawnych marzeń szyk
Zatarła pamięć głos Twój czuły
Obraz niebiańskich rysów Twych

W głuszy , we mroku opuszczenia
Płynęły z wolna moje dni
Bez mego bóstwa, bez natchnienia
Odeszło życie, miłość, łzy.

Lecz przyszło duszy przebudzenie
Znów nagle się zjawiłaś Ty
Jak nieuchwytne przywidzenie
W czystym geniuszu piękna Twym

I serce bije upojeniem
Zmartwychwstał dawny jego rytm.
Znów moje bóstwo, znów natchnienie,
Wróciła miłość, życie, łzy."


i gdy wybrzmiały słowa - chwila ciszy i strzał rozdzierający serce...!
Metafizyka stugłowego cielęcia w wydaniu dalekowschodnim!!!!!!!
Słowa na wskroś prorocze...

czwartek, 16 października 2008

Blogostan

i tak sobie siedzę patrząc w okno...
a za oknem krople deszczu nieuchronnie zmywają ślady dawnej świetności lata...
dni pełne wiatru i szarości
noce pełne księżycowej pełni
noce pełne bezsenności i tęsknoty za rozsłonecznionym świtem z widokiem na góry
noce puste, groźne i posępne
"...przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu i że tylko wyznaczają sobie rendez-vous ci, którzy pisują do siebie na liniowym papierze, a pastę do zębów wyciskają od samego końca tubki."
nie mam nic przeciwko smutkowi
nie mam nic przeciwko samotności
nie mam nic na swoją obronę
nie mam nic
a za oknem przejeżdżają kolejne tramwaje
przecinając kolejne krople...
poznałem człowieka, który nie posiada pieniędzy ale posiada kilka kont w różnych bankach, założył je i czeka aż ktoś się pomyli i wyśle na jego konta ogromną sumę pieniędzy, wtedy szybko je wypłaci i ucieknie do RPA...
pewnej wiosennej nocy miałem dziwny sen:
idę samotnie brzegiem jeziora i spotykam murzynkę otuloną długim, jasnym płaszczem z wielbłądziej skóry, murzynka mija mnie obojętnie po czym zrzuca płaszcz i wskakuje do wody znikając w ciemnych odmętach, płaszcz zamienia się w rybaka, który wyjmuje taflę wody niczym dywan i wrzuca go na ciężarówkę, która jedzie do Wilna ciągnięta przez stado wron, zapada zmierzch, budzę się, siedzę patrząc w okno a za oknem krople deszczu nieuchronnie zmywają ślady dawnej świetności lata...

poniedziałek, 8 września 2008

Pytania na dobranoc

A gdy już zamkniesz oczy i ciało otulisz pościelą, czy śnisz o niebieskich migdałach, jęczysz z rozkoszy czy płaczesz w poduszkę?
A gdy już wyjdziesz na ulicę to gnasz na złamanie do pracy, litujesz się nad staruszką czy karmisz gołębie?
A gdy zaczyna padać deszcz to uciekasz w najbliższą bramę, wsiadasz do taksówki czy zdejmujesz buty i wskakujesz w największe kałuże?
Wolisz białe czy czerwone?
Idziesz lewą czy prawą stroną?
Morze czy góry a może pustynia?
Wierzysz czy tylko przeczuwasz Jego istnienie?
A gdy już nasuną wieko to popadasz w zadumę, spazmatycznie drapiesz pazurami czy spokojnie umierasz...?

poniedziałek, 1 września 2008

Wschód słońca nad Granatami

Wyruszyłem z Betlejemki trzecia trzy - w noc ciemną, nieprzeniknioną i straszną. Niebieskim szlakiem szarych kamieni szedłem a niebo gwiazdami rozbłysłe mrugało drżąc z zimna i przerażenia. Przede mną owiane mgłą chmur i cienkim światłem półksiężyca majestatycznie czekały szczyty Orlej Perci.
Nogi zbolałe od odcisków ostrożnie stąpały po nierównym podłożu a ja głupi i naiwny Szwędacz Nizinny naraz zrozumiałem, poczułem, uświadomiłem sobie i święcie w to uwierzyłem , że tego dnia świt nigdy nie nadejdzie, słońce nie wynurzy się zza horyzontu a świat już na wieki zastygnie w aksamitnej ciemności. Wokół mnie przesuwały się w milczeniu zroszone kosodrzewiny a ja ,niczym ślepiec Breughla, nieprzerwanie parłem naprzód.
Szedłem wolno, bo tak było dobrze ,bo tak być musiało. Nogi bolały wtedy mniej, oddech był równy a złudzenie że czas płynie szybciej dodawało mi otuchy. Szedłem labiryntem ciemnych igieł patrząc od czasu do czasu w roziskrzone niebo. Mijając wzniesienia i zakręty dotarłem do Czarnego Stawu Gąsienicowego, który ze szczytów sercu jest podobny. Skręciłem w lewo i idąc kamiennym brzegiem łowiłem pojedyncze pluski i cichy trzepot skrzydeł - i nawet jeśli nadejdzie świt - pomyślałem w tej chwili desperacji - to żaden człowiek nie nadejdzie a ja umrę wisząc wysoko zaplątany między zardzewiałe łańcuchy. Ruszyłem dalej czując pod kamiennymi stopniami pulsujący potok. Po kilku minutach szlak poprowadził mnie w górę , między skalnymi blokami ,nad Zmarzły Staw Gąsienicowy. I oto stanąłem otoczony kamiennym rumowiskiem, poszarpanymi graniami i ostrymi szczytami. Sam w ciemnościach pośród skał z majaczącą w ciemności małą smużką światła bijącą z spod Zawratu.
Usiadłem na ogromnym stopniu skalnym, wyciągnąłem termos i pijąc niesmaczną kawę w nieskończoność przeciągałem moment dalszej wędrówki.
Gdy teraz o tym myślę, widzę to miejsce jak przedsionek piekła - pozbawione zieleni, wypluwające w moją stronę spękane głazy i zwiastujące nadchodzące trudności - coś nieprawdopodobnego - nagle tracisz z oczu cywilizację, przyrodę i wpadasz w objęcia nieruchomych, kamiennych dłoni i choć wiesz, że za moment ruszysz w ich stronę to nie jesteś pewien czy spotkasz się z czułością czy bezwzględnym odrzuceniem.
Dopiłem kawę i ruszyłem dalej. Początkowo szedłem poprzez rozrzucone głazy - raczej intuicyjnie bo szlak ginął mi z oczu - by po chwili dostrzec znaki biegnące po lewej stronie ku skalnym zboczom. I tu rozpoczęła się łańcuchowa wspinaczka po zardzewiałych i mokrych naszyjnikach gór. Niepewne i zwodnicze to ozdoby, którym jednak musisz zaufać i złożyć w ich objęcia swoje kruche jestestwo. Ostrożnie i z rezerwą ,często wspierając się na skalnych występach ,szedłem ku przełęczy nie wiedząc doprawdy co mnie czeka tam gdzie chce dojść. Rdza ,rosa i skalny pył osiadał na palcach, oddech stawał się szybszy a ja wiedząc iż oto staję u progu wielkiej tajemnicy parłem do przodu i gdy stanąłem u wylotu mając po dwóch stronach skalne masywy oczom moim ukazał się widok nieziemski i fantastyczny - Dolina Pięciu Stawów skąpana w porannym fiolecie wschodzącego słońca. Spojrzałem na niebo - gwiazdy pobladły a nad szczytami rozsnuła się delikatna aureola czerwieni, błękitu i chmurnej zieleni - nieubłaganie nadciągał świt.
Wstąpiłem na przełęcz i rozpocząłem wędrówkę Orlą Percią. Będę mijał miejsca, z których spadali ludzie, gdzie cierpieli, gdzie tracili i odzyskiwali nadzieję, gdzie marzli z zimna, trzęśli się ze strachu, lecieli ku kamiennym otchłaniom i bezskutecznie wołali o pomoc -miejsca znaczone krwią niewinnych w spokojnym blasku wschodzącego słońca. Wokół szczytów rozciągała się cieniutka wielokolorowa wstęga porannych promyków słońca. Zrozumiałem, że słońce podźwignęło się znad horyzontu i za chwilę wzejdzie nad szczyty.
Widoki i krajobrazy są nadnaturalne - płacz roztrzaskujących się skał rozpaczliwie rozrzuconych na dnie dolin. Spokój przemijających chmur, wysoki i dostojny nieboskłon i wiatr niosący niepewność.
Nie pamiętam nazw, nie pamiętam dokładnych kształtów skał, topografii terenu - pamiętam dumną kozicę, która stojąc naprzeciw Koziej Przełęczy patrzyła na mnie jak na wariata.
Ruszyłem skalną granią... i nagle jasność! słońce wystrzeliło nad Granatami tysiącem promieni, migotając niczym diament na szyi niedostępnej i ponętnej kochanki. Na ostrych i postrzępionych szczytach, niczym na ostrzu żyletki, tańczyły różnokolorowe promyki a wokół i to mnie uderzyło najbardziej zaległa absolutna cisza. Przestały śpiewać ptaki, ustał wiatr a ja poczułem się jak najmniejsza cząstka wszechświata miażdżona przez nieujarzmione i niepojęte siły natury. Zamarłem, zastygłem i trwałem stając się niemym świadkiem i częścią tego niepojętego zjawiska. Tak, to patetyczne i nieco tandetne ale przecież prawdziwe, być może niezrozumiałe ale szczere i uczciwe.
Wyszedłem tak wcześnie ponieważ nie mogłem spać. W Chochołowskiej, na Ornaku i tam, już w Betlejemce przewracałem się z boku na bok niecierpliwie wypatrując pierwszych oznak nadchodzącego dnia - wtedy szybkie powstań, kanapki, fajka plus kawa i w góry z plecakiem na barkach - tylko to było ważne. Tylko to było najważniejsze.
Lubię mieć góry tylko dla siebie - żadnych ludzkich sylwetek w zasięgu wzroku - po prawicy Piątka srebrząca się w świetle stawów, po lewicy schowany między drzewami Murowaniec i ani śladu człowieka.
A potem już tylko "rozkosz" zejść i podejść, odpoczynki na wierzchołkach i wreszcie dość długa drzemka na trawiastej łące u podnóża Waksmundskiego szczytu.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Jacqueline






"Nie mam sobie nic do zarzucenia - jestem natchnieniem geniusza."

Jacqueline Picasso

niedziela, 20 lipca 2008

SZEPT 5

Niedzielne popołudnie.
Obiad już zjedzony, naczynia legły w zlewozmywaku, Piotruś Pan pokonuje w mistrzowskim stylu Hooka a za oknem słychać dźwięki harmonii - szarym chodnikiem idzie smutny cygan. Z nadzieją w oczach patrzy w okna szarych bloków. Lecz jest niedziela i wszyscy siedzą przed telewizorami trawiąc rosoły, schaby, mielone, mizerię tego świata i kompot z suszu. Więc smutny cygan mocniej naciska klawisze bo musi przebić się przez plastikowe okna, obojętność ludzką i coraz grubszą tkankę tłuszczową.
Idzie szarym chodnikiem smutny cygan, gra na harmonii smutną melodię a drzewa cieniem w pas mu się kłaniają.
Stanął między blokami, zadarł głowę do góry a spod palców puścił litanię do nieba co w szybach odbite, do ptaków, do chmur, do Boga i ludzi schowanych za firankami. Z nadzieją w oczach czeka na mannę z przestworzy aż tu dwie starsze panie od piaskownicy gdzie wnuczęta nieporadnie igrają, podchodzą z portmonetkami w starych dłoniach i dźwięcząc monetami i uśmiechem wyciągają doń bilon. I uśmiechnął się wdzięcznie smutny cygan, harmonia grać na moment przestała a monety w kieszeni zniknęły. Pokłonił się nisko paniom jasnym i zagrał od ucha aż gołębie poderwały się do lotu.
A potem już nikt nie podszedł do smutnego cygana...
I odszedł smutny cygan ciemną drogą w dal. Bez słowa, bez pożegnania, bez otuchy i... zniknął.


sobota, 19 lipca 2008

DESZCZ


Spadł na mnie niespodziewanie w samym środku dnia słonecznego i serce mi rozmiękło i dłonie opadły ze wzruszenia. "Powiedz mi jak mnie kochasz?"... jeśli potrafisz, jeśli słyszysz - stukały krople o szary chodnik płasko otulający matkę ziemię.
A ja wciąż nie wiem i chodzę po ulicach, drogach i dróżkach w mokrej koszuli i butach rozmiękłych i łkam.
Jakie słodkie czereśnie obmywasz i jaką zieloność rozanielasz ?...
A ja chodzę po ścianach i ściankach, czepiam się zwodniczych występów podstępęm niepewnie stąpając stopami zdrętwiałymi z bólu. Ręcę mam spocone, ramiona drżące, wzrok błędny, po omacku szukam drogi na szczyt z ledwością opanowując dygotanie ciała.

poniedziałek, 14 lipca 2008

SZEPT 4


Pytasz po co są one?
Być może po to by spotkać się nową twarzą w nową twarz ze starymi niespełnionymi, niezapomnianymi uczuciami i nowym spojrzeniem ujrzeć twarz swą odbitą w lustrze czasu, by zmęczyć się kolejny raz rozpoczynając wędrówkę nieznanymi szlakami, upajając się światem i upadając pod jego ciężarem.
Tym razem świat ma kolor sepii delikatnej a obłoki umykające po niebie mają kształt zmysłowo uniesionych powiek. Pan Bóg, nasz dobry, stary poczciwy Pan Bóg podparł swą siwą głowę i z uśmiechem tysiąca promieni spogląda na nas bez żalu rozpamiętując siedem dni stworzenia wiszących na ścianie po jego prawicy.
Tęskno mi Panie! Ni na zachodzie, ni na wschodzie; północy i południu nie rozlałeś tęcz blasków promienistych jeno trzymasz mnie w ciemnościach samotności i smutku.
Tęskno mi Panie! Do tych gwiazd szepczących nocą ciemną słowa otuchy, dźwięczących niczym pokutne bransolety na stopach gnanych niewolnic.
Tęskno mi Panie! I choć milczysz milczeniem najwymowniejszym dziękuję Ci, że jesteś, że byłeś i mam nadzieję, że będziesz.

niedziela, 13 lipca 2008

Wschód słońca na Szczelińcu




Wszystko zaczęło się dzień wcześniej wieczorem - niezobowiązująca uwaga rzucona ot tak, w górskie powietrze i natychmiastowa decyzja - "Idę z tobą, tatusiu"
-Ale musimy wstać przed świtem - mówię nieśmiało,choć oboje dobrze wiemy, że decyzje dawno już zapadły i szkoda słów pustych tylko idę do kuchni i robię kanapki - dwie dla niej i dwie dla mnie. I nieszczęsne Kinderbueno, które rozpłynęło się w promieniach wschodzącego słońca i nie zostało skonsumowane.

Komórka podniosła mnie kwadrans po trzeciej. Cichutko wstałem ze skrzypiącego łóżka, włożyłem ciuchy i schodziłem do kuchni zaparzyć kawę gdy...
- Dlaczego mnie nie budzisz? - szept podszyty wyrzutem zatrzymał mnie przestępującego próg pokoju. "O wyrodny ojcze swej pierworodnej córy - jak mogłeś zwątpić w hart ducha i determinację swej pociechy"
- Nie wierzyłem, że wstaniesz - rzuciłem wstydliwie w ciemność pokoju.
- Zuch nigdy się nie poddaje - usłyszałem w odpowiedzi.
- Czekam na ciebie w kuchni - i zniknąłem za drzwiami. Gdy zalewałem wrzątkiem kawę do kuchni zeszła Weronka - i nawet sama założyła swoje znienawidzone górskie buty - byłem pełen podziwu. Zrobiłem jej Kubusia z wrzątkiem, wcisnąłem maślaną bułkę a sam wyszedłem na taras zapalić papierosa.


Nad polami unosiła się sina mgła wstydliwie chowając świeżo ścięte łany trawy.
- To co, idziemy? - usłyszałem za plecami jej wesoły głos.
- Tylko dopalę - odpowiedziałem ale myślami byłem już daleko wyżej.
Wróciłem do pokoju i zabrałem plecak.
- Idziemy - powiedziałem do niej.
- A możemy po kamyczkach?
- Możemy - i przeskakując z kamyka na kamyk z korzenia na korzeń nie dotykając ziemi, bo kto dotknie ziemi ten przegrywa, dotarliśmy do stóp schodów prowadzących na szczyt.
Sześćset czterdzieści kamiennych stopni pomiędzy skałami, wyniosłymi sosnami i rześkim powietrzem a na szczycie nagroda w postaci najpierwszego namaszczenia dziewiczymi promieniami powstającego z martwych boga Ozyrysa.
Ruszyliśmy i lekko, niczym górskie kozice, mknęliśmy wzwyż nie bacząc na ból kolan i mięśni. A gdy zrobiło się płasko i zaczęły się płotki otaczające schronisko zaczęliśmy biec by zobaczyć ten cud natury.

I stała się piękność nieziemska! I chóry anielskie do spółki z wiatrem zaśpiewały Te Deum grając na wystrzeliwanych ku nam promieniach. I pokłoniliśmy się górom skromnie i wstydliwie onieśmieleni nieziemskim blaskiem a wiatr zawył upiornie grając na kamieniach i naszych skurczonych w pokłonie ciałach. I trwaliśmy tak w zachwycie i oniemieniu permanentnym obmywani pierwszymi kroplami światłości wiekuistej patrząc jak rodzi się na oczach naszych świat i jak z mrocznej ciemności niebytu powstaje nowy, cudowny dzień.

SZEPT 3

Co w tym dziwnego,że idąc na spacer z psem zabieram ze sobą pół kubka zimnej kawy i zapalonego papierosa? Opieram pięty o wystający krawężnik, siadam w kucki na skraju chodnika i patrzę na spłukane deszczem gwiazdy. Starsze panie w płaszczach przeciwdeszczowych profilaktycznie skręcają w boczne alejki a spóżnieni studenci nawet mnie nie zauważają. Zaniepokojony pies siada naprzeciw i czujnym wzrokiem sprawdza czy wszystko ze mną w porządku.
Mokrym afsaltem szumią auta. Mijają minuty. Sięgam po kolejnego papierosa. Pies wącha kolejnego przechodnia. Przejeżdża tramwaj i kolejni ludzie i kolejne losy, kolejne wypadki.

czwartek, 26 czerwca 2008

SZEPT 2

Wczoraj odbyły się moje urodziny ale nie jestem tego zupełnie pewien.
Jaki kolor ma miasto, w którym mieszkam? Szary !- odpowie każdy jednak gdy przyjechałem tu onegdaj nocą niebo miało kolor smutnej pomarańczy.Teraz bezskutecznie próbuję odnaleźć ten odcień w pamięci.

środa, 18 czerwca 2008

Próba



Mam na imię Dominika.

Mam prawie dziewięć lat i młodszą siostrę. Chodzę do szkoły podstawowej numer siedem imieniem Adama Asnyka w Mortówku. Na ulicy Szkolnej. W tym roku przystąpię do komunii świętej.

Nie wiem, co to jest komunia święta. Pani katechetka, której trochę się boję, bo ma czarne włosy i taki groźny nos powiedziała, że wszyscy przyjmiemy do serca Pana Jezusa. Pan Jezus to ten pan z długimi włosami i białej szacie. I jeździł na osiołku. A potem go zabili.

Pani krawcowa z teatru gdzie pracuje moja mama szyje mi sukienkę z kwiatuszkami i kokardką z przodu. A dzisiaj byłam u pani fryzjerki i przymierzałam wianek i pani fryzjerka obcinała mi włosy i tylko za pięć złotych. Tata nawet nie zauważył.

Trochę się boję tej komunii, że się przewrócę i podrę sukienkę albo upuszczę świecę. Ale mama mnie pociesza, że wszystko będzie dobrze, że skoro ona to przeżyła to ja też to przeżyję. Ale i tak się boję.

We wtorek i czwartek po lekcjach chodzimy z panią katechetką do kościoła i mamy próby. Moja mama też ma próby. Pani katechetka ustawia nas przed kościołem i musimy mieć cały czas złożone ręce. Potem wchodzimy do kościoła i pani wyczytuje nazwiska i siadamy. I nie wolno wchodzić po klęcznikach. Jak ktoś nadepnie to musi wchodzić jeszcze raz. A Kamil musiał wchodzić trzy razy.

Pani katechetka jest zawsze równo uczesana i ma przedziałek na środku głowy. Dzisiaj zobaczyłam, że gwiazdy spadły pani katechetce na kołnierz kurtki, ale tata powiedział, że to nie gwiazdy tylko łupież. To bardzo trudne słowo, więc je kilka razy powtórzyłam sobie po cichu a potem w pamięci.

Kiedy już usiądziemy w ławkach to musimy wstać i podejść do ołtarza i klęknąć, najpierw na jedno kolano a potem na drugie. A potem pani katechetka podchodzi do nas i mówi „Ciało Chrystusa” i wtedy trzeba tak trochę wystawić język i powiedzieć „amen”.

Żeby dobrze wystawić język pani katechetka każe nam ćwiczyć w domu z lusterkiem. Ale ja zawsze zapominam.

Potem wstajemy i siadamy do ławek. I wtedy trzeba posłuchać głosu wewnętrznego, bo może pan Jezus będzie chciał coś do nas powiedzieć. Jak nic nie powie to mamy przeczytać z książeczki do nabożeństwa modlitwę po komunii.

Dzisiaj ćwiczyliśmy przynoszenie darów. Jeden mój kolega, którego nie znam, bo nie chodzi do mojej klasy, będzie niósł chleb, ale nie chciał mówić tekstu, bo się wstydzi, więc pani mi dała tekst na takiej małej, wąskiej karteczce i będę mówić:

„Boże, ty jesteś miłością,

Pomóż nam miłować bliźnich i spraw,

Aby nikomu nie zabrakło chleba”.

Już się prawie nauczyłam na pamięć. Szybko się uczę na pamięć bo bardzo lubię. Moja mama też szybko się uczy na pamięć.

Najbardziej boję się spowiedzi. Boję się, że zapomnę powiedzieć księdzu jakiegoś grzechu i nie będę miała całkiem czystego serduszka a przecież do brudnego serduszka pan Jezus nie przyjdzie i co ja wtedy zrobię? Mama i tata mnie uspokajają ale ja i tak się boję. Nie można przyjąć komunii jak się ma grzech. Panu Jezusowi jest wtedy bardzo, bardzo smutno i płacze.

Tata mnie prosił żebym była grzeczna i we wszystkim słuchała pani katechetki. Ale ja trochę zapominam i wtedy tata się gniewa. A chłopcy cały czas się przepychają w ławkach i ganiają po kościele i nikt im nie zwraca uwagi.

Spod okrągłego sufitu kościoła patrzy na nas czterech panów i każdy ma taki smutny i surowy wzrok. Oni pewno są dorośli i bardzo mądrzy. I pewno też nie żyją. Każdy kto jest na obrazie to nie żyje.

Gdy trochę mi się nudzi na próbie to liczę rzędy cegieł na ścianach. Po mojej stronie jest sześć rzędów po dziesięć cegieł a potem są okna i to już się nie liczy. A za oknem jest już tylko niebo gdzie mieszka pan Bóg. Drugi domek pana Boga jest w kościele, na ołtarzu w tabernakulum.

Na próbach dużo śpiewamy. Taką ładną pieśń o brzegu i o panu co stanął nad brzegiem. Nawet chłopaki ją śpiewają. Pani katechetka powiedziała, że to ulubiona piosenka ojca świętego.

Długo zastanawiałam się kto to jest ojciec święty. Czy to ojciec, który umarł, poszedł do nieba i został święty? Ale potem mama mi wytłumaczyła, że ojciec święty to papież, który umarł i pokazała mi jego zdjęcie w internecie. I wtedy przypomniałam sobie, że jego obraz też wisi w kościele obok pana Jezusa. Mama jeszcze mówiła, że do tego papieża co wisi na obrazie strzelał Szary Wilk. Jak zapytałam czy to Indianin to mama uśmiechnęła się i powiedziała, że nie, że to był Turek.

Czasem przychodzi do kościoła taka inna pani z gitarą i wtedy też śpiewamy. Pani ma długie ciemne włosy i dużo się uśmiecha. Jak pani gra na gitarze to śpiewamy trochę głośniej i jest tak jak na ognisku z druhną Alą.

Bardzo lubię śpiewać. Pani katechetka powiedziała, że jak ktoś śpiewa to się modli podwójnie. To tak sobie pomyślałam, że jak ksiądz mi każe po spowiedzi jako pokutę odmówić dziesiątek różańca to wystarczy, że zaśpiewam sobie pięć razy Zdrowaś Mario i będzie to samo.

Pani katechetka powiedziała nam, żebyśmy wieczorem przed komunią, jak już będziemy w łóżkach, poprosili pana Boga o łaskę. A ja zapomniałam o tym zupełnie i dopiero sobie przypomniałam jak wstawałam siku. Mama już spała i tata też i nie miałam kogo zapytać co to jest ta łaska. A nie chciałam włączać komputera żeby poszukać w internecie więc napisałam list.

„Panie Boże, nie wiem kim jesteś. Wszyscy mówią, że jesteś bardzo dobry i pomagasz tym, którzy cię o to proszą. I pomagasz słabszym. Proszę cię pomóż mi z tą komunią świętą i ze spowiedzią. Przypomnij mi jeśli czegoś nie powiem i zrób tak żeby ksiądz się nie gniewał. I żeby tata też się nie gniewał. I jeszcze cię proszę zrób coś z tym moim brzuchem bo cały czas gdy myślę o komunii świętej to mnie boli. I żeby ciocia z wujkiem cało i zdrowo dojechali na mszę bo mają bardzo daleko i muszą wyjechać wcześnie rano.

Panie Boże to bardzo fajnie, że jesteś ale czy musisz być taki surowy i tak bardzo karać za grzechy. Pani katechetka czytała nam o plagach i jeźdźcach, którzy sieją zniszczenie i śmierć i wtedy bardzo się przestraszyłam. Proszę cię nie zsyłaj ich już nigdy więcej a ja postaram się zawsze odrabiać lekcje i nie jeść tyle cukierków.

Wczoraj na działce ułożyłam ci sekret pod altanką. Zebrałam dużo stokrotek, bez, kwiatki z żywopłotu i dwie mrówki, które naprawdę zdeptałam całkiem niechcący. Wszystko przykryłam taką fioletową szybką ze śmietnika i przysypałam żwirkiem. To będzie tylko nasza tajemnica. Nawet Natalce nie powiedziałam o tym.

Panie Boże bardzo, ale to bardzo proszę cię o łaskę. I przepraszam, że zapomniałam poprosić zaraz przed zaśnięciem.

Dominika z drugiej d”

czwartek, 12 czerwca 2008

Szepty o... prostytutkach

"Gdy wstała pomyślałem, że nie ma sensu odprowadzać jej do drzwi ani w ogóle ruszać się z łóżka. Pieniądze leżały na nocnym stoliku a taksówka czekała na ulicy. Poza tym byłem kompletnie wypompowany i sztywny jak nieboszczyk w kostnicy. Nie to żebym był jakimś łamagą lub słabeuszem, – gdy z moją dziewczyną postanowiliśmy pobić rekord zaliczyliśmy dwadzieścia jeden numerków w ciągu dwudziestu czterech godzin, dlatego taka kurewka nie mogła mnie rozłożyć na łopatki. Byłem zmęczony, ponieważ dopiero wczoraj wróciłem z rejsu więc po powrocie do swojego mieszkanka na poddaszu postanowiłem tryknąć coś przed snem i na co najmniej dziesięć godzin wpaść w objęcia Morfeusza.
Gdy wychodziłem z kapitanatu portu los, jakby czytając w moich myślach, postawił przede mną tę długowłosą, rudą panienkę, a rude lubię najbardziej - ten ognisty połysk włosów mieniący się w sztucznym świetle nocnych lamp – smukłą, gibką i trochę zagubioną. Właśnie wysiadała z autobusu i nim zrobiła może z pięć kroków legła jak długa na chodniku. Długi, ostry jak sztylet obcas jej bordowych szpilek wbił się między płyty chodnikowe a ona leżała zaledwie pięć metrów ode mnie.
Skąd wiedziałem, że to prostytutka? Po siedemnastu latach na morzu potrzebuję zaledwie pięć sekund na ocenę czy panienka jest w zawodzie czy nie. Ta była, bez dwóch zdań i była świetna. O coś takiego mi chodziło – wysoka, nie za chuda, sprężysta, o kocich ruchach i ten wyraz zaciętej, chłodnej determinacji.
Podszedłem do niej i pomogłem jej wstać. Miała lekko obtarte kolano – rajstopy oczywiście podarte – złamany paznokieć i siniak na łokciu. Gdy podniosłem jej torebkę, – co one tam noszą? Cegły? – Wyrwała ją szybko i rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Uspokoiłem ją, że nie jestem żadnym złodziejem i od razu zaproponowałem, że pójdziemy do mnie. Ona, co jest najzupełniej naturalne, od razu się obruszyła, że co ja sobie wyobrażam i co to wszystko ma znaczyć, i że za chwilę zawoła policję. Byłem zbyt zmęczony i nie chciałem udawać, więc w kilku słowach, oczywiście kulturalnie, wyjaśniłem jej, kim jestem, co robię i jakie mam plany na nadchodzący wieczór. Ona się niby uspokoiła, ale nadal pozowała na nieufną. I tak wiedziałem, że już jest moja - nie zaprzeczała a jak taka nie zaprzecza to znaczy, że się zgodzi. Trochę poudawała urażoną i niedostępną potem próbowała ściemniać, że na dzisiaj ma już dosyć, że wracała właśnie do domu – akurat wracała, przed dziesiątą?! A poza tym to kolano i buty. Wtedy ja poudawałem dżentelmena i powiedziałem, że kolano opatrzę własnoręcznie jak również własnoręcznie, z wrodzoną sobie delikatnością, zdejmę jej pończochy i nie tylko…w zaciszu mojej małej, obitej mahoniem łazienki. Minęło jeszcze kilka minut słowno – teatralnej przekomarzanki i gdy wreszcie padło sakramentalne „tak” do uzgodnienia po została jedynie kwestia ceny.
Gdy negocjowaliśmy wysokość stawki przyjrzałem się jej dokładniej. Może nie była boginią piękności, ale z jej twarzy biło ciepło i, trudno to określić, ale wzbudzała ogromne zaufanie. I to, co faceci bardzo lubią u kobiet – poddawała się bez wahania męskiej troskliwości czy jak to nazwać. Nie znam się na fachowej terminologii, ale dla mnie była idealnym uosobieniem moich potrzeb na tę noc. Miała jasną cerę, kocie oczy i rude włosy.
Tracę głowę, gdy widzę rude babki a kolor jej włosów przypominał płomienie średniowiecznych stosów. Włosy kończyły się dokładnie na granicy łączącej plecy z miejscem, na które przede wszystkim patrzą faceci oceniając laski. Długie loki, niczym kurtyna, zasłaniały całe plecy strzegąc dostępu do jej ciała.
Ustalenie ceny trochę trwało, bo ona była nieustępliwa i za nic nie chciała zejść z ceny. Ja miałem forsy jak lodu, ale potargować się zawsze trzeba. W końcu dobiliśmy targu i zamówiłem taksówkę. Gdy wsiedliśmy do samochodu zdjęła szpilki i zanim schował je do torby chwilę obracała w palcach złamany obcas z takim smutnym wyrazem twarzy. Spróbowałem ją pocałować, ale dyskretnie unikała moich ust i rąk. Oczywiście wygłupiałem się. Mieliśmy przed sobą całą noc, bo zgodziła się zostać do rana i to tylko za trzy stówy.
Gdy weszliśmy do mojego mieszkania spytała gdzie jest łazienka i natychmiast zniknęła za drzwiami. Postawiłem torbę ze swoimi ciuchami w przedpokoju i poszedłem odsłuchać automatyczną sekretarkę.
Była jedna wiadomość. Od Alexa. Byłem mu winien trochę forsy i strasznie się pieklił, gdy ciągle jej nie oddawałem. Za każdym razem, gdy mnie widział powtarzał, że będę żałował, że go tak olewam.
A swoją drogą śmieszny był ten Alex – mały, gruby o wiecznie rozbieganych oczkach z kieszeniami pełnymi zasmarkanych chusteczek. Wszyscy się z niego nabijali a on za każdym razem mówił, że jeszcze zobaczymy, na co go stać. Lubiliśmy go i nikt nie brał poważnie jego gróźb. Potem, gdy wspólnie uchlewaliśmy się w knajpie, płakał i mówił, że jesteśmy jego jedyną rodziną.
Światełko w automatycznej sekretarce przestało pulsować i automat zaczął odtwarzać: „Mmmówi Alexźźźź. Mam już dosyyyiiiiidź… wreszcie skooooo…, jeśli słuchaaaaa tej… ości… propozycja jezzzzzaaaaak odsłuchasz tę wiadomość toouuuu…” tu zaczęły się trzaski a głos stał się zupełnie niezrozumiały. Potem zdołałem jeszcze wychwycić pojedyncze słowa, coś jakby „nie chcę”, „jutro”, potem znów rozmazane dźwięki, jakby zdartej płyty i wtedy zorientowałem się, że to nie wiadomość jest źle nagrana tylko, że coś się dzieje z sekretarką. Stuknąłem ją dwa razy, ale to nic nie dało. Otworzyłem kieszeń kasety i sprawa się wyjaśniła. Taśma wkręciła się między rolkę a głowicę tworząc mały kłębek, zabawkę dla kociaka. Spróbowałem go rozplątać, ale nie dało rady. Długopisem wydłubałem to, co kiedyś było taśmą i wrzuciłem do kosza. Przechodząc do kuchni delikatnie zaskrobałem w drzwi łazienki.
- Napijesz się kawy? – spytałem. Odpowiedziała, że woli herbatę, najlepiej zieloną. Nie miałem zielonej, więc zgodziła się na słabą kawę.

Wstawiłem wodę, z szafki wyjąłem wodę utlenioną z gazikami i stanąłem, przed drzwiami łazienki.

- Mogę wejść? – spytałem

- To twoje mieszkanie – odpowiedziała ze środka. Otworzyłem drzwi. Stała nago przed lustrem czesząc włosy. Mogłem się tego spodziewać a jednak mnie zatkało.

Była naprawdę piękna! Będę to powtarzał w nieskończoność.

Nie miała dużych piersi, ale były takie kształtne, takie foremne, delikatnie zaokrąglone z małymi sutkami dzielnie sterczącymi na samym szczycie niczym mały krasnal na straży wioski. Miała fenomenalne wcięcie w tali gdzie od razu wylądowała moja dłoń. Ona nadal z niezmąconym spokojem czesała włosy, ale zauważyła, że zrobiła na mnie wrażenie. Ten lekki grymas – uśmiech ledwie dostrzegalny w kąciku ust. Ja również odpowiedziałem uśmiechem a nasze spojrzenia spotkały się po drugiej stronie lustra.

- Mogę? – spytałem chwytając grzebień.

- To twój grzebień – odpowiedziała i tak to się zaczęło.

Pierwszy raz był szybki i gwałtowny – siedem miesięcy na morzu do czegoś jednak determinuje. Skończyliśmy zanim zagotowała się woda.

Gdy usiedliśmy przy kuchennym stole nad parującą kawą spytała czy mam cynamon. Podałem jej słoiczek a ona wzięła szczyptę i wsypała do kubka. W powietrzu rozniósł się egzotyczny zapach.

Będę to powtarzał w nieskończoność – była piękna. Zadurzyłem się jak gimnazjalista. Kompletnie straciłem rozum.

Urzekało mnie wszystko co robiła – to jak niedbałym ruchem wolno mieszała kawę, jak starannie układała usta biorąc pierwszy łyk, jak całkowicie bez skrępowania wyjmowała fusy, małe czarne robaczki na zmysłowych wargach.

Wstałem. Nie czekając aż dopije kawę wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Delikatnie położyłem ją na łóżku i wolno rozchyliłem poły mojego szlafroka, który założyła wychodząc z łazienki. Teraz następował akt poznania, wzajemnej obserwacji.

Centymetr po centymetrze, włos po włosie, kropla po kropli, dotykałem i poznawałem nieodkrytą doskonałość jej ciała. Natychmiast zrozumiała, że ma do czynienia z artystą. Bez pudła odgadywała moje intencje i potulnie a czasem przekornie to zgadzała się to stawiała opór. To było fascynujące. Jej piersi poszukiwały mych dłoni na przemian pragnąc pieszczoty lub umykając i zapadając się w sobie. Całowałem je, dotykałem, pieściłem, to znów miażdżyłem bolesnym uściskiem.

Ona nie pozostawała dłużna. Jej paznokcie wbijały się w moje plecy, oprócz tego złamanego i to też było fascynujące i podniecało mnie coraz bardziej. Ale cały czas odwlekałem moment najwyższej rozkoszy chcąc ją doprowadzić do absolutnego obłędu. Ginąłem w jej włosach, odnajdując się nagle między udami by po chwili całować do nieprzytomności jej usta wysysając z nich ból, rozkosz i pragnienie.

Była nieokiełznana i nieprzewidywalna. Czułem jak tracę kontrolę nad sobą, nad nią, nad naszymi ciałami, które już dawno przestały słuchać głosu rozsądku tarzając nami po podłodze ścianach, półkach, parapecie. Rządziła nami rozkosz w najczystszej postaci. Rozkosz pozbawiona strachu przed bolesną ulgą.

Trwaliśmy zaklęci we własnych ciałach – klatkach, gdzie więziliśmy wspólnie rozkosz każąc jej spełniać nasze najbrudniejsze, najbardziej plugawe i wyrafinowane zachcianki.

Nagle, jakby zbudzony ze snu, usłyszałem jej głos.

- Poproszę kawy – zobaczyłem jej dłoń, w której trzymała kubek – nie znoszę zimnej.

Wstałem i niczym dziecko we mgle wstawiłem wodę a kubek do zlewu. Znów siedzieliśmy w kuchni a ona znów była piękna, właściwie piękniejsza - z potarganymi włosami, niedbale zawiązanym szlafrokiem w cieniu, którego bezwstydnie chowały się jej piersi. Z nieukrywaną satysfakcją bezczelnie patrzyła mi w oczy. Mogę przysiąc, że doskonale wiedziała co się ze mną dzieje. Prześwietlała mnie na wylot i czytała jak w otwartej księdze. Chciałem coś powiedzieć ale zdałem sobie sprawę, że ona dawno już to wie. Więc tylko patrzyłem oddając jej wszystkie najskrytsze myśli, oddając się na pożarcie z uległością i pokora godną pierwszych chrześcijan wchodzących na cyrkową arenę.

Zbudził mnie gwizdek czajnika. Nasypałem kawy, zalałem wrzątkiem i postawiłem na stole parujące kubki. Ona znów sięgnęła do słoiczka z cynamonem i wsypała szczyptę. Uśmiechnęła się przy tym tajemniczo i tak zaczęła się ta nasza „bez słów rozmowa”.

Wysączała ze mnie całe moje życie, wszystkie występki, troski i ból. Ale ona zmieniała ten ból w spokój. Przenikliwym spojrzeniem diabelskich źrenic prześwietlała na wskroś moją grzeszną duszę, spowiadając wszystkie ciemne tajemnice. Oto w tej kuchni na peryferiach portowego miasteczka dostępowałam łaski oczyszczenia. Nigdy przedtem, choć przez siedem lat byłem ministrantem, nie czułem się tak czysty, tak wolny, tak niewinny. I wszystko to za sprawą rudowłosej kapłanki ze złamanym paznokciem.

Zstępowałem w labirynty jej czarnych oczu. Wędrowaliśmy w niebiańskiej sferze trzymając się za ręce niczym Adam i Ewa na początku Stworzenia. Dotknęła mych włosów i nagle wszystkie moje zmysły wpłynęły na bezkresne łąki, chłonąc siłę i ukojenie spływające z jej dłoni. Poczułem łzy na policzkach i zorientowałem się, że płaczę. Ona zbierała te łzy i gestem kapłana maściła nimi moją skórę. Poczułem, że spadam, że znikam, rozpływam się w nicości, ginę w nieznanych światach. Leciałem niesiony niewidoczną siłą cały czas czując przy sobie jej obecność. Nie widziałem – czułem. To było naturalne i oczywiste. Płakałem i z każdą łzą czułem jak opuszcza mnie nagromadzony przez tyle lat brud. Czułem, że rodzę się na nowo, że ręce, które mnie głaszczą dają mi nowe życie. Płakałem coraz głośniej ale był to stan czysty i piękny.

Odbijało mi już wiele razy ale nigdy z taką intensywnością. I te łzy? Zawsze byłem chłodny, wyrachowany i beznamiętny a tu pierwsza lepsza spod autobusu doprowadzała mnie do histerii. Byłem wściekły a jednocześnie wdzięczny i poczułem do niej coś w rodzaju szacunku. Zacząłem dotykać jej piersi z czcią niemal nabożną, należną dziełom sztuki.

Nie wiem skąd się wzięła ale była doskonałym dziełem dwóch autorów – Boga i szatana i nie wiem co mnie bardziej w niej pociągało – rozpustna namiętność z jaką poniewierała moim ciałem czy anielska delikatność gdy dawała mi nieopisaną rozkosz. Wyłem, płakałem, tarzałem się, rwałem firanki i wciąż wpatrywałem się w te diabelskie ogniki płonące na dnie jej czarnych to znów żółtych źrenic. Spalała mnie wszystkimi kolorami ognia – mógłbym przysiąc na wszystkie świętości i diabelskości, że jej włosy gdy tylko dotykały mojej skóry parzyły jak piekielne ognie. Zatraciłem się całkowicie. Ona pokazała mi czym może być spotkanie kobiety i mężczyzny. I nie chodzi mi tylko o seks ale o wszystko co może połączyć i podzielić dwoje ludzi, których szalona namiętność pchnęła sobie w objęcia. Patrzyłem z zadziwieniem jakich rzeczy dokonują jej sprawne palce, jak jednym ruchem bioder wzmaga moje podniecenie to znów gasi je cichym pocałunkiem.

Byłem dla niej marionetką. Sterowała mną jakby znała wszystkie moje słabe punkty. A ja oddawałem siebie bez reszty czekając na kolejne przypływy. Zabierała mnie więc głębiej i głębiej pokazując czym jest najczystsza i najpełniejsza rozkosz.

W pewnym momencie poczułem, że przestałem myśleć, że tylko odczuwam a moje myśli i wspomnienia zniknęły , że jestem zwykłą skórzaną kukłą, z którą bezkarnie można zrobić wszystko, że jestem niczym trup na sekcyjnym stole a ona z chirurgiczną precyzją eksperymentuje na moim martwym ciele.

Gdy otworzyłem oczy leżałem w pustym łóżku. Z łazienki dobiegał odgłos prysznica. Za oknem wstawał świt.
Wiedziałem, że ona za kilka chwil wyjdzie i że już nigdy jej nie zobaczę. Ona też to wiedziała. Żadne z nas nie mogło tego zmienić. Słyszałem jak wyciera plecy, czesze włosy, ubiera się. Następnie wyjmuje szminkę i maluje usta. Wrzuca kosmetyki do torby i ostatni raz przegląda się w lustrze. Wtedy usłyszałem klakson za oknem a drzwi łazienki otworzyły się.

Będę to powtarzał do znudzenia – była skończoną pięknością. I nawet teraz kiedy leżę w zakrwawionej pościeli z tymi kilkoma gramami ołowiu, które trafiły w moją czaszkę z trzymanego przez nią rewolweru powtórzę to jeszcze raz – była skończoną pięknością.

Była skończoną pięknością i nie zmieni tego fakt, iż Alex zapłacił jej marne dwa patyki dlatego, że dobrze wiedział, że rude doprowadzają mnie do obłędu.

środa, 11 czerwca 2008

SZEPT 1

22.16
noc ciemna
szwajcarska gwardia piłkarska uwija się w strugach deszczu stawiając zacięty opór tureckiej nawale
serce podchodzi mi do gardła
ma nadzieję , że tym razem się uda
wiem