Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

sobota, 18 czerwca 2011

zaćma księżycowa



poszedłem sfotografować zaćmienie księżyca
ale chmury przyćmiły zaćmienie
i zdjęcia okryły się cieniem

środa, 15 czerwca 2011

wybiegi

Kilkanaście dni temu spróbowałem pobiegać. Ubrałem dres i buty, na uszy włożyłem empetrójkę i ruszyłem. Trasę opracowałem krótką - najpierw z górki, uliczką obok działek, potem przez Park Ocalonych następnie Wojska Polskiego do ASP i z powrotem Strykowską. Niespecjalnie lubię bieganie i duży w tym udział WF-u odbytego za młodu. Pot, znój, męczarnia niewymowna, płytki oddech i pieczenie w gardle ale mimo to pobiegłem. Kryzys dopadł mnie w Parku Ocalonych. Stanąłem psychicznie, wola walki gdzieś odeszła więc porozciągałem się trochę i marszem wróciłem do domu i tak było przez pierwszych pięć dni - park klinował mnie psychicznie - stawałem jak wryty i ani kroku dalej. Machałem rękami i nogami markując niby rozgrzewkę. Uspokajając oddech i wyrzuty sumienia po piętnastu minutach ruszałem dalej. Jednak tylko przez kilka pierwszych kroków było lżej, pod ASP dopadał mnie kolejny kryzysodół i do domu już tylko dospacerowywałem. Brnąłem w próżnię bez celu i oparcia w czymkolwiek. Następnego dnia znów wstawałem, zakładałem empetrójkę plus wdzianko i biegłem, stawałem w parku i stamtąd dochodziłem do domu. Po trzech dniach udało mi się przebiec trasę na dwa razy a w sobotę rano wstając z łóżka wiedziałem, że tego dnia pokonam całą trasę bez przerwy i tak też się stało, tak po prostu jakbym wreszcie dostał przepustkę lub pozwolenie na pokonanie całego dystansu - mój organizm podbił pieczątkę pozwalającą na przekroczenie kolejnej granicy... Potem było różnie - raz lepiej, raz gorzej. Czasem stawałem, czasem przebiegałem bez przystanku ale jedno pozostało - satysfakcja i pewna doza spokoju, która pozwalała zebrać myśli i poczuć się we właściwym miejscu i czasie przy dźwiękach budzącego się miasta i wtórze ćwierkających ptaków.
Po dwóch tygodniach pokonuję całą zaplanowaną trasę co w moim przypadku - człowieka, który z trudem osiąga stawiane sobie cele, to nie lada wyczyn. Powolutku próbuję zwiększać dystanse. Trasy wybieram poboczne - wąskie, zarośnięte ścieżki w parkach, zapyziałe uliczki pełne błąkających się kotów, miejsca odludne i zapomniane.