Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

poniedziałek, 15 lutego 2021

WILKOŁAK

 

 

 


 

“…wilkołak to osoba pozbawiona samoświadomości. Ktoś, kto nie potrafi i nie chce przepracować tego, co go w życiu spotkało, kto nie zastanawia się, skąd biorą się jego uczucia, ale się im poddaje, przez co staje się nieobliczalny i zaczyna zagrażać otoczeniu i samemu sobie. “
                                       Filip Springer

niedziela, 27 sierpnia 2017

Miesięcznica nr 87

Minęło siedem lat. Spod pałacu zniknęły znicze, zniknęli harcerze,zniknął krzyż, zniknęła jedność, zaduma i szacunek dla pamięci o zmarłych. Prezydentem jest dzisiaj młody doktor nauk prawnych z Krakowa, były harcerz i uczestnik Akademickich Mistrzostw Polski w narciarstwie alpejskim. Prezesem nadal jest Prezes.
Barierki stały już przy Bristolu. Wzdłuż barierek co dziesięć metrów Policjant. Pod Pałac Prezydencki nikt nie mógł wejść. To znaczy kręcili się tam jacyś przytyci panowie i panie w garsonkach ale dlaczego akurat oni a reszta nie tego jeszcze nie wiedziałem. Zapytałem więc drobnej Policjantki z długim włosami spiętymi gumką, która stała najbliżej.
- Jak można się dostać pod Pałac?
- Ja nie wiem - odparła po chwili wahania - ja tu stoję dopiero od dziesięciu minut. Może pan zapyta tamtego Policjanta.
Podniosła drobną dłoń wskazując na chudego wąsatego starszego aspiranta sztabowego który z trzema krótkofalówkami przy uchu dziarsko mknął do przodu w sobie tylko wiadomym kierunku.
- Przepraszam pana - zapytałem próbując dotrzymać mu kroku - czy wie pan jak można dziś wejść na plac przed Pałacem.
- Pan zapyta tego pana - i jedną z trzech krótkofalówek pokazał mi gładko wygoloną postać za barierką - to ktoś od organizatorów.
Podszedłem do barierki i głośno zawołałem do wygolonej postaci.
- Czy mogę pana prosić na chwilę ?!- postać podniosła wzrok znad kartek, które studiowała z przejęciem, popatrzyła na mnie i nadal studiując niechętnie podeszła do barierki.
- Jak można wejść pod Pałac?
- Proszę pana ! - skarcił mnie głośnym falsetem - dokładnie tak samo jak każdego dziesiątego, każdego miesiąca, razem z procesją wyruszającą po mszy świętej spod katedry.
- Proszę pana nic się nie zmieniło - dodał z naciskiem mocno akcentując wyraz "nic" i odszedł w kierunku grubego ochroniarza z jedną krótkofalówką, za którym stała grubsza pani pudrująca sobie twarz.
Wróciłem do mojej drobnej policjantki.
- Wie pani o której zaczyna się ten marsz?
- Nie wiem. Nas tu ciągle przenoszą z miejsca na miejsce, nic nie wiadomo.
Podziękowałem i odszedłem.

Tak zacząłem swój tekst na temat miesięcznicy lecz czy z braku weny, czy braku czasu przerwałem pisanie i gdy minął już ponad miesiąc od momentu gdy Władek Frasyniuk minął mnie w odległości dwudziestu pięciu centymetrów i próbowałem dalej ciągnąć swoją relację zdałem sobie sprawę że to nie ma sensu. Nie ma sensu pastwić się nad nie dogolonym emerytem który skończywszy piwo w jednym z ogródków na Krakowskim Przedmieściu podniósł sztandar z orłem w koronie, strzepnął z niego popiół i kilka kropel piwa co mu się ulało z kufla i ruszył pod kościół by po mszy adorować pochód. Nie ma sensu pisać o pięciu ochroniarzach którzy pod Zamkiem Królewskim jeden drugiemu poprawiał szelki i paski a potem z dumnymi minami paradowali tuż przed aktywem politycznym partii rządzącej. Nie ma sensu opisywać znudzonych "hutników" w żółtych kaskach ", górników" w białych czy może na odwrót, którzy zanim się ustawili w rządku odbyli męską rozmowę z panem co trzymał listę tych co mogą przejść bramkę na temat "wypłaty" cokolwiek by to miało znaczyć.
Nie ma sensu o nich pisać - to jałowe i tylko burzy we mnie krew.

Nie zbudujemy na siłę wspólnoty. Po raz kolejny marnujemy szanse i możliwości jakie daje nam los. Po raz kolejny topimy się w łyżkach nienawiści i plujemy na siebie przyznając rację tylko sobie. Bez względu na to kto i jak wygra w dłuższej perspektywie tylko zgoda może nas uratować i dać nadzieję na wspólną i spokojną przyszłość.

sobota, 4 lutego 2017

Na krawędzi

Czasem wystarczy nieostrożnie przesunąć szafkę a wypadnie z niej kawałek nieba
Czasem kilka słów spowoduje wiersz
Czasem stanie czas

piątek, 1 stycznia 2016

nazajutrz 2016


karuzela zmian kręci się coraz szybciej
za chwilę znów trzeba będzie oswoić nowe przestrzenie
przeprosić się z farbami, gipsem i pędzlem
poznać drogę tam i z powrotem
obiec wąskie ścieżki parków
sięgnąć wzrokiem aż po horyzont następnego muru
znaleźć sklep cynamonowy z jabłkiem w jogurcie
i mieć nadzieję że to jest właśnie tu

piątek, 25 grudnia 2015

Monsieur Louis Pascal

Wszystko zaczęło się od kapelusza, a właściwie od cylindra na głowie monsieur'a Pascala.


Właściwie zaczęło się od światła na tym kapeluszu, od tej plamy, jasnej i niepokojącej, prowokującej niczym tarcza by ustrzelić ją w całej jaskrawości i cylindryczności wieńczącej smukłą sylwetkę mężczyzny i gdy już zaistniał na białej plamie kartki to wyglądał nie jak nakrycie głowy szacownego i godnego obywatela lecz jak zawadiacki żart na głowie Kapelusznika. Ale kapelusz dał podstawy by sądzić, że reszta nie będzie milczeniem lecz będzie miała swój ciąg dalszy i wtedy pojawiło się oko


zbyt duże by zobaczyć drugą stronę kartonu, zbyt małe by dojrzeć mnie, to i tak nie jest istotne, otworzył zamknięte oko bo nie pozostawało nic innego jak zobaczyć świat i dalej ołówkiem 5B zaczerniać biały prostokąt A4 wciąż mając nadzieję, że za bardzo go nie rozmarzę i sam się za bardzo nie rozmarzę i dociągnę rysunek do końca to znaczy mniej więcej do wysokości łokcia


a gdy już spojrzał na świat drugim okiem, jeszcze niewyraźnie, jeszcze nieśmiało natychmiast postanowił zapalić a więc podjął pierwszą świadomą decyzję, postanowił rzucić się w ten świat korzystając z jednej najpopularniejszej ze wszystkich używek


zaciągając się niedbałym gestem odrzucił w tył świeżo narosłe włosy, zapiął namiastkę koszuli i coś jakby zmężniał bo wąs mu się sypnął obficie a spojrzenie stało się cokolwiek świadomsze więc i myśl jakaś musiała zakiełkować pod cylindrem ocieniającym pół czoła i nasadę nosa 




Tak był dalszy ciąg, były kolejne etapy formowania ciała przyobleczonego następnie w płaszcz, zapięty na jedyny widoczny guzik tuż nad poprzecznie biegnącą kieszenią


Zaczęło się od kapelusza a skończyło się właśnie tak jak na załączonym obrazku powyżej. Po drodze padła mi bateria i reszta zdjęć bezpowrotnie utknęła gdzieś w odmętach kabla pomiędzy błyskawicznie zamykającym się notebookiem a bezradnie milczącym aparatem. Przedtem był krótki epizod z Angeliką z Hawru, niewart wzmianki, może poza burzą włosów i kpiącym uśmiechem wiejskiej praczki.


Na deser fragment oryginału autorstwa Henri Toulouse-Lautrec'a, z którego bezwstydnie i nieudolnie zżynałem - wszystko to nieskończone, urwane w biegu, niekompletne. Cóż rzec tedy by nie tłumacząc się zbyt zawile cokolwiek wyjaśnić - tak to już się dzieje wszystko wokół, że czasu nie ma by się pochylić nad detalem i szczegółem i za dobrą monetę wziąć fragment a nie całość, namiastkę bardziej niż komplet.
Adieu...

sobota, 27 czerwca 2015

nadal nic

wróciłem z Gliwic
wróciłem z Krapkowic
wróciłem z Wadowic
i nic
nic się nie zmieniło
słońce nadal wstaje na wschodzie
nadal myję się w zimnej wodzie
nadal autem przejeżdżam powoli
nadal płonę miłoscią do roli
nadal sam siebie nie rozumiem
nadal nic szczególnego nie umiem
nadal palę trzy świeczki na oknie
nadal twarz mi na deszczu moknie
nadal kłamię słowami do ciebie
nadal jestem po pas w discobiedzie
nadal piszę bez ładu i składu
nadal nie jem zbyt wcześnie obiadu
nadal piszę wciąż słowa bez sensu
nadal nie ma w nich nuty suspensu
nadal szklanka jest pusta w połowie
nadal świat cały krzyczy mi w głowie
nadal nie chce przejechać mnie walec
nadal z pieca wyjmuję zakalec

to wszystko nic
nic a nic

środa, 10 czerwca 2015

6666...

.... tyle wyświetleń pojawiło się dziś na moim liczniku, a że jestem fanem okrągłych liczb, porządku i systematyczności niniejszym poczułem się w obowiązku odnotować ten fakt na piśmie zważywszy, że jest już po wyborach prezydenckich i mija kolejna miesięcznica smoleńska, na którą zaspałem a jeślibym nawet nie zaspał to i tak nie uwieczniłbym jej na zdjęciach gdyż nie wziąłem do stolicy aparatu. Wybuchły upały i nagie ramiona dziewcząt. W parkach, parami młodzi leżą razem na trawie a starzy siedzą razem na ławkach, jedni i drudzy trzymają się za ręce i patrzą na kaczki czyszczące pióra w stawie. Ulicą, czego z parku nie widać idzie czarna procesja pracowników naukowych protestujących przeciw "produkcji studentów a nie ich nauce" i "zbyt małym nakładom na badania naukowe". Procesja o długości około stu metrów idzie pod Kancelarię Premiera pod opieką Policjantów w białych rękawiczkach.
Zapoluję na Iwonę, księżniczkę Burgunda i Marylin ale to wieczorem, gdy nieco osłabnie ruch i upał a zimne powietrze zacznie zapowiadać nadchodzącą noc. Kundera wydał nową powieść - to na świecie a w Polsce Grzebałkowska, gdy już ostatecznie pogrzebała Beksińskich grzebie w roku 1945 -tym.
Pod Zamkiem Ujazdowskim stawiają altany i wieszają hamaki, wycieczki różnokolorowych obcokrajowców opstrykują polskich bohaterów pomnikowych, młodzi panowie zapuszczają brody a młode panie coraz chętniej karmią piersią swoje pociechy w miejscach publicznych.
Na Marszałkowskiej panuje średni ruch a w barze Popularnym wcale nie było tłoku. W bibliotece pod dziewiątym pani przygarnęła mnie i mój plecak a słowa poniosło hen w internet za pomocą funduszu obywatelskiego i składkom emerytów. Stawiam kropkę i idę w stolicę.