Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

czwartek, 12 czerwca 2008

Szepty o... prostytutkach

"Gdy wstała pomyślałem, że nie ma sensu odprowadzać jej do drzwi ani w ogóle ruszać się z łóżka. Pieniądze leżały na nocnym stoliku a taksówka czekała na ulicy. Poza tym byłem kompletnie wypompowany i sztywny jak nieboszczyk w kostnicy. Nie to żebym był jakimś łamagą lub słabeuszem, – gdy z moją dziewczyną postanowiliśmy pobić rekord zaliczyliśmy dwadzieścia jeden numerków w ciągu dwudziestu czterech godzin, dlatego taka kurewka nie mogła mnie rozłożyć na łopatki. Byłem zmęczony, ponieważ dopiero wczoraj wróciłem z rejsu więc po powrocie do swojego mieszkanka na poddaszu postanowiłem tryknąć coś przed snem i na co najmniej dziesięć godzin wpaść w objęcia Morfeusza.
Gdy wychodziłem z kapitanatu portu los, jakby czytając w moich myślach, postawił przede mną tę długowłosą, rudą panienkę, a rude lubię najbardziej - ten ognisty połysk włosów mieniący się w sztucznym świetle nocnych lamp – smukłą, gibką i trochę zagubioną. Właśnie wysiadała z autobusu i nim zrobiła może z pięć kroków legła jak długa na chodniku. Długi, ostry jak sztylet obcas jej bordowych szpilek wbił się między płyty chodnikowe a ona leżała zaledwie pięć metrów ode mnie.
Skąd wiedziałem, że to prostytutka? Po siedemnastu latach na morzu potrzebuję zaledwie pięć sekund na ocenę czy panienka jest w zawodzie czy nie. Ta była, bez dwóch zdań i była świetna. O coś takiego mi chodziło – wysoka, nie za chuda, sprężysta, o kocich ruchach i ten wyraz zaciętej, chłodnej determinacji.
Podszedłem do niej i pomogłem jej wstać. Miała lekko obtarte kolano – rajstopy oczywiście podarte – złamany paznokieć i siniak na łokciu. Gdy podniosłem jej torebkę, – co one tam noszą? Cegły? – Wyrwała ją szybko i rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Uspokoiłem ją, że nie jestem żadnym złodziejem i od razu zaproponowałem, że pójdziemy do mnie. Ona, co jest najzupełniej naturalne, od razu się obruszyła, że co ja sobie wyobrażam i co to wszystko ma znaczyć, i że za chwilę zawoła policję. Byłem zbyt zmęczony i nie chciałem udawać, więc w kilku słowach, oczywiście kulturalnie, wyjaśniłem jej, kim jestem, co robię i jakie mam plany na nadchodzący wieczór. Ona się niby uspokoiła, ale nadal pozowała na nieufną. I tak wiedziałem, że już jest moja - nie zaprzeczała a jak taka nie zaprzecza to znaczy, że się zgodzi. Trochę poudawała urażoną i niedostępną potem próbowała ściemniać, że na dzisiaj ma już dosyć, że wracała właśnie do domu – akurat wracała, przed dziesiątą?! A poza tym to kolano i buty. Wtedy ja poudawałem dżentelmena i powiedziałem, że kolano opatrzę własnoręcznie jak również własnoręcznie, z wrodzoną sobie delikatnością, zdejmę jej pończochy i nie tylko…w zaciszu mojej małej, obitej mahoniem łazienki. Minęło jeszcze kilka minut słowno – teatralnej przekomarzanki i gdy wreszcie padło sakramentalne „tak” do uzgodnienia po została jedynie kwestia ceny.
Gdy negocjowaliśmy wysokość stawki przyjrzałem się jej dokładniej. Może nie była boginią piękności, ale z jej twarzy biło ciepło i, trudno to określić, ale wzbudzała ogromne zaufanie. I to, co faceci bardzo lubią u kobiet – poddawała się bez wahania męskiej troskliwości czy jak to nazwać. Nie znam się na fachowej terminologii, ale dla mnie była idealnym uosobieniem moich potrzeb na tę noc. Miała jasną cerę, kocie oczy i rude włosy.
Tracę głowę, gdy widzę rude babki a kolor jej włosów przypominał płomienie średniowiecznych stosów. Włosy kończyły się dokładnie na granicy łączącej plecy z miejscem, na które przede wszystkim patrzą faceci oceniając laski. Długie loki, niczym kurtyna, zasłaniały całe plecy strzegąc dostępu do jej ciała.
Ustalenie ceny trochę trwało, bo ona była nieustępliwa i za nic nie chciała zejść z ceny. Ja miałem forsy jak lodu, ale potargować się zawsze trzeba. W końcu dobiliśmy targu i zamówiłem taksówkę. Gdy wsiedliśmy do samochodu zdjęła szpilki i zanim schował je do torby chwilę obracała w palcach złamany obcas z takim smutnym wyrazem twarzy. Spróbowałem ją pocałować, ale dyskretnie unikała moich ust i rąk. Oczywiście wygłupiałem się. Mieliśmy przed sobą całą noc, bo zgodziła się zostać do rana i to tylko za trzy stówy.
Gdy weszliśmy do mojego mieszkania spytała gdzie jest łazienka i natychmiast zniknęła za drzwiami. Postawiłem torbę ze swoimi ciuchami w przedpokoju i poszedłem odsłuchać automatyczną sekretarkę.
Była jedna wiadomość. Od Alexa. Byłem mu winien trochę forsy i strasznie się pieklił, gdy ciągle jej nie oddawałem. Za każdym razem, gdy mnie widział powtarzał, że będę żałował, że go tak olewam.
A swoją drogą śmieszny był ten Alex – mały, gruby o wiecznie rozbieganych oczkach z kieszeniami pełnymi zasmarkanych chusteczek. Wszyscy się z niego nabijali a on za każdym razem mówił, że jeszcze zobaczymy, na co go stać. Lubiliśmy go i nikt nie brał poważnie jego gróźb. Potem, gdy wspólnie uchlewaliśmy się w knajpie, płakał i mówił, że jesteśmy jego jedyną rodziną.
Światełko w automatycznej sekretarce przestało pulsować i automat zaczął odtwarzać: „Mmmówi Alexźźźź. Mam już dosyyyiiiiidź… wreszcie skooooo…, jeśli słuchaaaaa tej… ości… propozycja jezzzzzaaaaak odsłuchasz tę wiadomość toouuuu…” tu zaczęły się trzaski a głos stał się zupełnie niezrozumiały. Potem zdołałem jeszcze wychwycić pojedyncze słowa, coś jakby „nie chcę”, „jutro”, potem znów rozmazane dźwięki, jakby zdartej płyty i wtedy zorientowałem się, że to nie wiadomość jest źle nagrana tylko, że coś się dzieje z sekretarką. Stuknąłem ją dwa razy, ale to nic nie dało. Otworzyłem kieszeń kasety i sprawa się wyjaśniła. Taśma wkręciła się między rolkę a głowicę tworząc mały kłębek, zabawkę dla kociaka. Spróbowałem go rozplątać, ale nie dało rady. Długopisem wydłubałem to, co kiedyś było taśmą i wrzuciłem do kosza. Przechodząc do kuchni delikatnie zaskrobałem w drzwi łazienki.
- Napijesz się kawy? – spytałem. Odpowiedziała, że woli herbatę, najlepiej zieloną. Nie miałem zielonej, więc zgodziła się na słabą kawę.

Wstawiłem wodę, z szafki wyjąłem wodę utlenioną z gazikami i stanąłem, przed drzwiami łazienki.

- Mogę wejść? – spytałem

- To twoje mieszkanie – odpowiedziała ze środka. Otworzyłem drzwi. Stała nago przed lustrem czesząc włosy. Mogłem się tego spodziewać a jednak mnie zatkało.

Była naprawdę piękna! Będę to powtarzał w nieskończoność.

Nie miała dużych piersi, ale były takie kształtne, takie foremne, delikatnie zaokrąglone z małymi sutkami dzielnie sterczącymi na samym szczycie niczym mały krasnal na straży wioski. Miała fenomenalne wcięcie w tali gdzie od razu wylądowała moja dłoń. Ona nadal z niezmąconym spokojem czesała włosy, ale zauważyła, że zrobiła na mnie wrażenie. Ten lekki grymas – uśmiech ledwie dostrzegalny w kąciku ust. Ja również odpowiedziałem uśmiechem a nasze spojrzenia spotkały się po drugiej stronie lustra.

- Mogę? – spytałem chwytając grzebień.

- To twój grzebień – odpowiedziała i tak to się zaczęło.

Pierwszy raz był szybki i gwałtowny – siedem miesięcy na morzu do czegoś jednak determinuje. Skończyliśmy zanim zagotowała się woda.

Gdy usiedliśmy przy kuchennym stole nad parującą kawą spytała czy mam cynamon. Podałem jej słoiczek a ona wzięła szczyptę i wsypała do kubka. W powietrzu rozniósł się egzotyczny zapach.

Będę to powtarzał w nieskończoność – była piękna. Zadurzyłem się jak gimnazjalista. Kompletnie straciłem rozum.

Urzekało mnie wszystko co robiła – to jak niedbałym ruchem wolno mieszała kawę, jak starannie układała usta biorąc pierwszy łyk, jak całkowicie bez skrępowania wyjmowała fusy, małe czarne robaczki na zmysłowych wargach.

Wstałem. Nie czekając aż dopije kawę wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Delikatnie położyłem ją na łóżku i wolno rozchyliłem poły mojego szlafroka, który założyła wychodząc z łazienki. Teraz następował akt poznania, wzajemnej obserwacji.

Centymetr po centymetrze, włos po włosie, kropla po kropli, dotykałem i poznawałem nieodkrytą doskonałość jej ciała. Natychmiast zrozumiała, że ma do czynienia z artystą. Bez pudła odgadywała moje intencje i potulnie a czasem przekornie to zgadzała się to stawiała opór. To było fascynujące. Jej piersi poszukiwały mych dłoni na przemian pragnąc pieszczoty lub umykając i zapadając się w sobie. Całowałem je, dotykałem, pieściłem, to znów miażdżyłem bolesnym uściskiem.

Ona nie pozostawała dłużna. Jej paznokcie wbijały się w moje plecy, oprócz tego złamanego i to też było fascynujące i podniecało mnie coraz bardziej. Ale cały czas odwlekałem moment najwyższej rozkoszy chcąc ją doprowadzić do absolutnego obłędu. Ginąłem w jej włosach, odnajdując się nagle między udami by po chwili całować do nieprzytomności jej usta wysysając z nich ból, rozkosz i pragnienie.

Była nieokiełznana i nieprzewidywalna. Czułem jak tracę kontrolę nad sobą, nad nią, nad naszymi ciałami, które już dawno przestały słuchać głosu rozsądku tarzając nami po podłodze ścianach, półkach, parapecie. Rządziła nami rozkosz w najczystszej postaci. Rozkosz pozbawiona strachu przed bolesną ulgą.

Trwaliśmy zaklęci we własnych ciałach – klatkach, gdzie więziliśmy wspólnie rozkosz każąc jej spełniać nasze najbrudniejsze, najbardziej plugawe i wyrafinowane zachcianki.

Nagle, jakby zbudzony ze snu, usłyszałem jej głos.

- Poproszę kawy – zobaczyłem jej dłoń, w której trzymała kubek – nie znoszę zimnej.

Wstałem i niczym dziecko we mgle wstawiłem wodę a kubek do zlewu. Znów siedzieliśmy w kuchni a ona znów była piękna, właściwie piękniejsza - z potarganymi włosami, niedbale zawiązanym szlafrokiem w cieniu, którego bezwstydnie chowały się jej piersi. Z nieukrywaną satysfakcją bezczelnie patrzyła mi w oczy. Mogę przysiąc, że doskonale wiedziała co się ze mną dzieje. Prześwietlała mnie na wylot i czytała jak w otwartej księdze. Chciałem coś powiedzieć ale zdałem sobie sprawę, że ona dawno już to wie. Więc tylko patrzyłem oddając jej wszystkie najskrytsze myśli, oddając się na pożarcie z uległością i pokora godną pierwszych chrześcijan wchodzących na cyrkową arenę.

Zbudził mnie gwizdek czajnika. Nasypałem kawy, zalałem wrzątkiem i postawiłem na stole parujące kubki. Ona znów sięgnęła do słoiczka z cynamonem i wsypała szczyptę. Uśmiechnęła się przy tym tajemniczo i tak zaczęła się ta nasza „bez słów rozmowa”.

Wysączała ze mnie całe moje życie, wszystkie występki, troski i ból. Ale ona zmieniała ten ból w spokój. Przenikliwym spojrzeniem diabelskich źrenic prześwietlała na wskroś moją grzeszną duszę, spowiadając wszystkie ciemne tajemnice. Oto w tej kuchni na peryferiach portowego miasteczka dostępowałam łaski oczyszczenia. Nigdy przedtem, choć przez siedem lat byłem ministrantem, nie czułem się tak czysty, tak wolny, tak niewinny. I wszystko to za sprawą rudowłosej kapłanki ze złamanym paznokciem.

Zstępowałem w labirynty jej czarnych oczu. Wędrowaliśmy w niebiańskiej sferze trzymając się za ręce niczym Adam i Ewa na początku Stworzenia. Dotknęła mych włosów i nagle wszystkie moje zmysły wpłynęły na bezkresne łąki, chłonąc siłę i ukojenie spływające z jej dłoni. Poczułem łzy na policzkach i zorientowałem się, że płaczę. Ona zbierała te łzy i gestem kapłana maściła nimi moją skórę. Poczułem, że spadam, że znikam, rozpływam się w nicości, ginę w nieznanych światach. Leciałem niesiony niewidoczną siłą cały czas czując przy sobie jej obecność. Nie widziałem – czułem. To było naturalne i oczywiste. Płakałem i z każdą łzą czułem jak opuszcza mnie nagromadzony przez tyle lat brud. Czułem, że rodzę się na nowo, że ręce, które mnie głaszczą dają mi nowe życie. Płakałem coraz głośniej ale był to stan czysty i piękny.

Odbijało mi już wiele razy ale nigdy z taką intensywnością. I te łzy? Zawsze byłem chłodny, wyrachowany i beznamiętny a tu pierwsza lepsza spod autobusu doprowadzała mnie do histerii. Byłem wściekły a jednocześnie wdzięczny i poczułem do niej coś w rodzaju szacunku. Zacząłem dotykać jej piersi z czcią niemal nabożną, należną dziełom sztuki.

Nie wiem skąd się wzięła ale była doskonałym dziełem dwóch autorów – Boga i szatana i nie wiem co mnie bardziej w niej pociągało – rozpustna namiętność z jaką poniewierała moim ciałem czy anielska delikatność gdy dawała mi nieopisaną rozkosz. Wyłem, płakałem, tarzałem się, rwałem firanki i wciąż wpatrywałem się w te diabelskie ogniki płonące na dnie jej czarnych to znów żółtych źrenic. Spalała mnie wszystkimi kolorami ognia – mógłbym przysiąc na wszystkie świętości i diabelskości, że jej włosy gdy tylko dotykały mojej skóry parzyły jak piekielne ognie. Zatraciłem się całkowicie. Ona pokazała mi czym może być spotkanie kobiety i mężczyzny. I nie chodzi mi tylko o seks ale o wszystko co może połączyć i podzielić dwoje ludzi, których szalona namiętność pchnęła sobie w objęcia. Patrzyłem z zadziwieniem jakich rzeczy dokonują jej sprawne palce, jak jednym ruchem bioder wzmaga moje podniecenie to znów gasi je cichym pocałunkiem.

Byłem dla niej marionetką. Sterowała mną jakby znała wszystkie moje słabe punkty. A ja oddawałem siebie bez reszty czekając na kolejne przypływy. Zabierała mnie więc głębiej i głębiej pokazując czym jest najczystsza i najpełniejsza rozkosz.

W pewnym momencie poczułem, że przestałem myśleć, że tylko odczuwam a moje myśli i wspomnienia zniknęły , że jestem zwykłą skórzaną kukłą, z którą bezkarnie można zrobić wszystko, że jestem niczym trup na sekcyjnym stole a ona z chirurgiczną precyzją eksperymentuje na moim martwym ciele.

Gdy otworzyłem oczy leżałem w pustym łóżku. Z łazienki dobiegał odgłos prysznica. Za oknem wstawał świt.
Wiedziałem, że ona za kilka chwil wyjdzie i że już nigdy jej nie zobaczę. Ona też to wiedziała. Żadne z nas nie mogło tego zmienić. Słyszałem jak wyciera plecy, czesze włosy, ubiera się. Następnie wyjmuje szminkę i maluje usta. Wrzuca kosmetyki do torby i ostatni raz przegląda się w lustrze. Wtedy usłyszałem klakson za oknem a drzwi łazienki otworzyły się.

Będę to powtarzał do znudzenia – była skończoną pięknością. I nawet teraz kiedy leżę w zakrwawionej pościeli z tymi kilkoma gramami ołowiu, które trafiły w moją czaszkę z trzymanego przez nią rewolweru powtórzę to jeszcze raz – była skończoną pięknością.

Była skończoną pięknością i nie zmieni tego fakt, iż Alex zapłacił jej marne dwa patyki dlatego, że dobrze wiedział, że rude doprowadzają mnie do obłędu.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Zachwycona.

szeptak pisze...

niedostępna, nieznana Anito...
dziękuję...
pozdrawiam...