Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki komedianta znój
Tym razem nastawiłem budzik na czwartą a bilet przezornie kupiłem dzień wcześniej. W autobusie nie było oczywiście kanarów więc na górkę "Golgotę" dojechałem bez przygód. Z rolnikiem handlującym śliwkami i pomidorami dojechałem do Łowicza rozmawiając o paszportach dla krów i dopłatach do hektara. W Sochaczewie złapał mnie deszcz, pod Teresinem korek. Boczną drogą dojechałem do Kampinosu a stamtąd przez Leszno i trasę gdańską podwiózł mnie kamieniarz i wysiadłem przed główną bramą cmentarza na Wólce Węglowej.
I oto stanąłem przed dylematem czy pędzić na złamanie karku do centrum czy spokojnie kupić znicz i pójść na grób Edwarda Stachury. Ani kwiaciarki, ani sympatyczna pani w barze nie wiedziały gdzie jest grób poety. Poszedłem do kancelarii. Miła pani w okienku napisała na żółtej karteczce współrzędne kwatery ( W XV 2 rząd10, grób 14 ) i dokładnie wytłumaczyła sposób odszukania grobu. Poszedłem. Na cmentarzu cisza przerywana szumem wiatru i warkotem silników przejeżdżających ciągników i przelatujących samolotów. Główna alejka wysadzana jałowcami i świeżo wykopanymi mogiłami, "dziennie mamy z dziesięć pogrzebów". Trafiłem bezbłędnie. Usiadłem na drewnianej ławeczce i zapaliłem - najpierw znicz, potem faję.
"Wieczny odpoczynek racz MU dać Panie..." ale przecież On, ten duch niespokojny, ciągłe w drodze nie tego chyba oczekuje po śmierci ... i żadne już słowa modlitwy nie pasowały by zmówić je nad mogiłą. I siedziałem tak chwil kilka podśpiewując od czasu do czasu "wędrówką jedną życie jest człowieka" patrząc na ociosany kamień z wyrytymi literami. A potem zamilkłem i czekałem na jakiś znak lub sygnał ale wokół tylko cisza i sine chmury sunące nad miasto. Cisza gęsta i niepokojąca. Żadnych trzaskających gałązek czy choćby wiewiórki szukającej orzeszków. Żadnych kroków za plecami, nic tylko szum wiatru i szelest liści, aura nie sprzyjała duchom. Może pora nie ta...
Kartkę ze współrzędnymi oddałem w barze, "tyle ludzi pyta o ten grób", kupiłem bilet i ruszyłem w stolicę by tym razem być pracownikiem telefonii komórkowej, któremu zamarzyło się zostać Indianinem. Potańczyłem dziko nad wyimaginowanym ogniskiem, zabiłem włócznią bizona i po wojowniczym "howgh" opuściłem wigwam.
Wracałem w strugach deszczu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz