Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

piątek, 16 kwietnia 2010

...strzępy myśli... zdań... ciał...










Próbuję ogarnąć, opisać, nazwać, zrozumieć, racjonalnie poukładać się z własnymi myślami, odczuciami z tym co się stało, z tym co widziałem, usłyszałem, stworzyć spójny obraz, zapamiętać, wysnuć wnioski i nie potrafię, zdania umykają, obrazy nakładają się na siebie, myśli biegną w różnych kierunkach...

Do Warszawy wyruszyłem kilka godzin przed świtem. Stałem w ciemnościach omiatany trupim światłem przemykających reflektorów. Ciemność, chłód, samotność, coś na kształt lęku przed nieznanym. Ale ruszyłem - bus do Głowna, tir do Błonia, mercedes aż na Plac Defilad, potem dwa castingi - malowałem płot, pisałem na laptopie po czym wsiadłem do autobusu ale jakoś nie mogłem dojechać, myliły mi się numery, trasy, nazwy ulic, szedłem opłotkami i wreszcie w oddali zobaczyłem fasadę Bristolu i tłum ludzi znany z ekranu telewizora. Mnóstwo harcerzy pielęgnujących pole zniczy,układających kwiaty, cierpliwie organizujących napływające masy ludzkie. Ludzie jacyś tacy nieobecni, smutno zamyśleni, z czerwonymi oczami, nieporadnie trzymający kwiaty, znicze, kilku pijaków z biało-czerwonymi flagami. Mnóstwo aparatów, błyskają flesze, czuję jak powoli wsiąkam między nich, chcę to wszystko uwiecznić, zatrzymać w kadrze, pstrykam zdjęcie za zdjęciem, podchodzi do mnie jakiś chłopak w bejsbolówce, zaczynamy rozmawiać o tym jak znaleźć najlepsze ujęcie, pokazuje mi dwie róże

opstrykujemy je ze wszystkich stron, szukamy najlepszego ujęcia,kontekstu, sensu, zatracamy się, przemykamy między ludźmi, uciekamy od morza smutku przelewającego się obok nas.
W końcu siadamy na bruku, obok nas harcerze składają worki z wygasłymi zniczami


zaczynamy rozmawiać o swoich aparatach, ja narzekam na swój, on mówi że pracuje na giełdzie fotograficznej i że nie mam co narzekać. W ciągu kilku minut wokół nas zbiera się coraz więcej ludzi i coraz więcej worków. Harcerze umiejętnie kierują ruchem - ludzie do wewnątrz płonącego kręgu, worki na zewnątrz. Chłopak w bejsbolówce odchodzi. Zapalam papierosa fala ludzka przepływa pomimo, robi się trochę luźniej, nagle siedzę już sam a za mną rząd poukładanych worków - każdy obraz nabiera symbolicznego znaczenia.Podchodzą dwie kobiety z trójką dzieci, zapalają znicze kładą kwiaty,modlą się, odchodzą, podchodzą kolejne kobiety, kolejni mężczyźni, dzieci,kładą kolejne znicze... po kilkunastu minutach harcerze mogą od początku napełniać worki.
Krakowskim Przedmieściem ciągnie się kolejka oczekujących na wpis do księgi kondolencyjnej, dziś się czeka około trzech godzin. Gdy w Pałacu staną trumny z parą prezydencką trzeba będzie czekać trzynaście godzin. Nikt się nie niecierpliwi.

Robię kolejne zdjęcia. Podchodzi do mnie starszy,niski pan i mówi - "pan napewno ma ogień" i prosi o zapalenie znicza. Zapalam, zaczynamy rozmawiać, że to wszystko jest nie do pojęcia, że brak słów a on zaczyna opowiadać, że jego córka urodziła dziecko z rozszczepieniem kręgosłupa, że codziennie oprócz niedziel jeżdżą na rehabilitację, że mała jest cudowna, ciągle się uśmiecha, ma znakomity kontakt z innymi dziećmi i pięknie śpiewa..."i jak tu żyć, panie" dodaje po chwili ukradkiem ocierając łzy.
Wszyscy płaczą - staruszki, dorośli, dzieci...
Idę wzdłuż budynku w kierunku ulicy Ossolińskich. Zaczepia mnie emeryt podpierający się kulami. "Czy może mi pan zrobić zdjęcie, zapłacę..." i sięga do kieszeni po portfel. Ma zmęczona twarz i jest nieśmiały. Chciałby mieć pamiątkę ale nie ma aparatu. Nie stać go."Oczywiście" odpowiadam i ustawiam go na tle pomnika księcia Józefa. Robię kilka zdjęć i pokazuję mu na wyświetlaczu. Patrzy nieprzytomnym wzrokiem i znów proponuje pieniądze. Zapisuję jego adres. On dziękuje, patrzy chwilę i wolno odchodzi.
Na placu słychać wszystkie języki świata. Najgłośniej gadają Hiszpanie - kamerzysta, dźwiękowiec i reporterka stoją na czarnym podeście i z nudów zaczynają się przepychać. Wszyscy mają ciemne włosy i nie zwracają uwagi na nikogo. Śmieją się. Za nimi niemiecki dziennikarz radiowy oparty o biało-zielonego volkswagena ogórka z zapamiętaniem składa relację do mikrofonu, za nim kierowca z nogami na siedzeniu beznamiętnie żuje kanapkę. Reporterka z Białorusi przygotowuje się do nagrania.Mnóstwo samochodów ekip telewizyjnych i radiowych, głośno brzęczą agregaty prądotwórcze.


Siadam na zimnym betonowym parapecie, ktoś mi robi zdjęcie, ktoś mija a ja patrzę na buty, setki butów stąpających w prawo i w lewo,buty idące pod prąd i do celu, buty zagubione, niepewne to znów zdecydowane i śmiałe.Po chwili ogarnia mnie senność, zasłuchuję się w szum miasta, nie potrafię rozróżnić pojedynczych słów zdań, ludzie rozmawiają półgłosem jakby oszczędzali słowa, jakby słowa stały się bezradne, przestały nazywać i wyrażać. Mój wzrok zatrzymuje się na dziewczynie o rudych włosach. Ona też robi zdjęcia, też szuka najlepszego ujęcia, zatrzymuje się, cofa, pstryka, przegląda, przystawia aparat do oka, pstryka, przygląda się ludziom...

Za kilka tygodni wszystko wróci do "normy" - politycy rzucą się sobie do gardeł, ludzie podzielą się, znikną kwiaty, znikną znicze i zniknie wspólnota.
Muszę wracać na pociąg ale nie idę bezpośrednio na dworzec tylko jeszcze raz wbijam się pomiędzy ludzi by być pośród nich, czuwać, rozmyślać, by czuć się częścią większej całości. Mija mnie kilku żołnierzy idących zmienić wartę przed pałacem. Dochodzą do barierek, ustawiają się, pada komenda "Baczność!" i po chwili maszerują w kierunku wejścia do pałacu. Stukot podkutych butów niknie pośród kroków i płaszczy ocierający się o siebie. Jestem zmęczony ale jednocześnie nie chcę stąd odchodzić, zupełnie irracjonalne ale jakby moja obecność tutaj czegoś dowodziła, komuś była potrzebna właśnie dziś, właśnie tutaj i właśnie teraz. Ciężko mi odchodzić, i skręcam w lewo. W oddali pochylone plecy Marszałka na tle zachodzącego słońca, dalej krzyż i Grób Nieznanego Żołnierza.Powoli wtapiam się w noc. Dochodzę na przystanek, wsiadam do autobusu i słyszę jak z sykiem zamykają się za mną drzwi. Płomienie zniczy nikną za kolejnym zakrętem.

3 komentarze:

słodko-winna pisze...

Poruszyłeś mnie tym tekstem... choć już miałam nie pisać o tym...

MJJW pisze...

Niezwykłe. Przecież... Trudno to wyrazić, ale... Naprawdę poruszający obraz.

szeptak pisze...

a za kilka dni pierwsza rocznica i aż strach pomyśleć co się będzie działo pod Pałacem
politycy zabrali nam prawo do godnej żałoby