Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

niedziela, 20 stycznia 2013

Nie moje miasto

Miasto widziane tylko nocą i tylko nocą otwarte - kościoły sklepy, restauracje. Ludzie mili, cisi, nieobecni jakby ich nie było jakby stąpali po chodnikach pełnych śniegu, śniegu koloru złota, z nabożną czcią z bojaźnią, pełni pokory i onieśmielenia. Jakby ziemia na której żyją była dla nich największą świętością.
Na przykład Ania. Ania handluje odzieżą z ziemi włoskiej do polskiej przywiezioną. Na wieszakach luźno powiewają marynarki uszyte z jasnych tkanin, bluzy od dresów, szale, krawaty, czapki i spodnie. I wszystko o pięćdziesiąt procent tańsze. Wszystko czyste, wyprasowane, pachnące - jak Ania. Ania ma skórę białą jak cerata w barze mlecznym, dłonie pulchne jak pampuchy gotowane na parze, twarz pełną i otwartą jak placek po zbójnicku, a nogi długie, chude z marginesem bezpieczeństwa miedzy kolanami. I tymi nogami właśnie nabożnie dotyka bruku codziennie rano i codziennie wieczorem idąc przez rynek by otworzyć swój sklep i zamknąć gdy równie nabożnie nadejdzie świt. Ania nie ma męża, który przywoziłby ją i odwoził, poza tym mężczyźni w mieście są mniej nabożni. Chodzą tam i z powrotem bez czapek, bez celu, z rękami w kieszeniach, z głową w chmurach, ze słońcem w oczach. Tak ze słońcem. Oni nie chowają się o świcie, o nie, oni siadają bezczelnie z butelką piwa i oglądają wschód słońca ze wzgórza za miastem. Potem gdy słońce już wzejdzie patrzą smutnym wzrokiem na puste ulice i puste butelki rzucają za siebie by nie widzieć tego nadmiaru pustki dookoła. Włóczą się po zaułkach, łkają na tyłach świątyń a ich łzy zmieniają się w deszcz błękitnych piór, które spadając zmieniają się w mgłę i ta mgła jeszcze długo potem plącze warkocze dziewczynkom idącym do szkoły.
Wszystkie dziewczynki noszą warkocze. Wszystkie, bez wyjątku. Do dziesiątego roku życia dziewczynkom nie obcina się włosów. Żadnej. Ostatniej nocy wiosny na placu przed sądem odbywa się oficjalne mierzenie wszystkich warkoczy. Burmistrz przykłada żółtą wstążkę do czubka nosa i ponad głową, poprzez czoło przeciąga ją aż do końca warkocza. Zwyciężczyni otrzymuje złote nożyczki. Tymi nożyczkami podczas nocy poślubnej mąż będzie mógł wyciąć jej serce. Jeśli serce po wycięciu uderzy jeszcze trzydzieści trzy razy będą żyli długo i szczęśliwie. Jeśli mniej - tylko długo.
W mieście rzadko pada deszcz - ostatnio rok po wojnie - jakby chciał zmyć czerwone ślady po przelanej krwi. Za to rzek przepływa aż pięć. Ta piąta, największa nie ma oficjalnej nazwy - nieoficjalnie nazywa się ją rzeką samobójców. Najwięcej ofiar topi się po maturze. Stają na najwyższym przęśle mostu i skaczą. Nikomu nie udało się przeżyć. Najczęstszą przyczyną zgonu jest skręcenie karku.
Ania zamyka swój sklep. Przekręca klucz w olbrzymiej miedzianej kłódce i rozpływa się w ciemności. Ona, nie kłódka.

2 komentarze:

słodko-winna pisze...

Smutne miasto? Chociaż mogłabym żyć nocą. Ciemność wszytko łatwiej tłumaczy.

szeptak pisze...

wyostrza zmysły
zmusza do refleksji
koi nerwy
pozwala się schować