Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

środa, 20 lipca 2011

wybiegi w przedbiegach

Znów jest noc - ciemna gęsta, pełna połamanych drzew po niedawnej burzy, duszna i niepokojąca. Nie mogę zasnąć - jutro wyjeżdżamy w pełnym rodzinnym składzie w Bieszczady - czytam przewodnik Pascala, obmyślam miejsca, które można odwiedzić, analizuję trasy i próbuję się jakoś oswoić z myślą, że jutro już nie będę spał w swoim łóżku.
Wczoraj przebiegłem z parkingu w Lesie Łagiewnickim aż do kapliczki św Rocha i z powrotem - bez "zatrzymanki". Było zupełnie lekko a trasa zdawała się biec cały czas z górki. Słonce wschodziło po prawej ręce, cienie drzew kładły się na lewo - tak zorientowany ruszyłem w las. Początkowo miałem plan dobiec jak najdalej i w miarę sił wrócić. I zaczęło się całkiem nieźle, pod stopami miękki trakt prowadzący lekkim spadkiem w dół niósł mnie niemal w prostej linii wzdłuż asfaltu więc bezpiecznie mogłem oddać się rozmyślaniom. Po jakimś czasie ścieżka zaczęła lawirować i lekko odchylać się ku wschodowi. Zacząłem więc kombinować gdzie by tu skręcić by trzymając jaki taki azymut biec prosto przed siebie. Po kilku wąskich i niepewnych odnogach skręciłem w wąską ścieżkę idącą lekko w lewo, i niby biegła prosto ale po kilkunastu metrach miałem już słońce za plecami. Niby to powód do niepokoju ale samo uczucie, że oto uciekam wschodzącemu słońcu, delikatne ciepełko rozpływające się po plecach i aura następującej po mnie pełnej światłości powodowała, że miałem to gdzieś. Często mi się to zdarza - mam jakiś plan, zaczynam go realizować, a czynniki zewnętrzne go weryfikują. Przestałem się bać, że się pogubię i po prostu biegłem. Takie zmiany nastroju znakomicie rekompensują zmęczenie i staja się namiastką medytacji. Bo czymże w rzeczy samej, w swym najgłębszym jądrze tajemniczym jest bieg jeśli nie rozmową z samym sobą, ze swoim organizmem, wtłoczonym między niebo a ziemię lekko okrytym szatą zwiewną dążącym coraz dalej ale i głębiej. Bieg jest jak sen, roją ci się jakieś obrazy, wyobraźnia roztacza przed tobą najdziwniejsze wizje a czasem najprzyziemniejsze - ostatnio meblowałem dom nad jeziorem - stałem w szczerym polu z piłą w ręku a przede mną drewno nabierało realnych kształtów szafy czy łóżka... i wtedy usłyszałem przejeżdżający autobus, czyli pojawiła się w pobliżu ulica, czyli jestem na dobrej drodze, czyli że się nie zgubiłem, czyli wszystko jest w porządku tylko czemu słońce mam za plecami a nie po prawej ręce i co robi obok mnie to wyschnięte koryto małego strumyka? Zupełnie mnie to nie ruszyło. Skoro jest asfalt a ja biegnę wzdłuż niego to póki co nic mi nie grozi. Biegłem więc dalej, w słuchawkach delikatnie plumkał Arvo Part, słońce grzało coraz odważniej, wszystko układało się pomyślnie. No może gdzieś w tyle głowy kiełkowała myśl, że warto by poszukać drogi powrotnej. Oczywiście najłatwiej jest się wtedy odwrócić i pobiec po własnych śladach tą sama drogą ale tego chronicznie nie lubię więc biegłem dalej rozglądając się za ścieżką w lewo gdy nieoczekiwanie zobaczyłem prosto przed sobą drewniane ściany kapliczki i wtedy zrozumiałem, że nieświadomie zatoczyłem koło i dobiegłem do kapliczki od tyłu a ulica po której jechał autobus, była prostopadła do tej wzdłuż, której biegłem. Byłem "w domu". Dobiegłem do "mojego" asfaltu i spokojnie ruszyłem w drogę powrotną tym razem trzymając się w możliwie blisko ulicy starając się wrócić jak najkrótsza drogą na parking gdzie zostawiłem samochód. Trochę się bałem, że nie wytrzymam i stanę pomny faktu, że do tej pory biegłem niemal cały czas z górki ale nadal biegłem równo i tak jakoś rokująco i spokojnie. Ścieżka była wąska, początkowo wznosiła się na mały pagórek by po chwili biec już po płaskim terenie wzdłuż szpaleru drzew oddzielających mnie od jezdni i mimo, że nie lubię długich prostych biegłem śmiało nie męcząc się. Minąłem szpital gruźliczy gdzie spokojnie umierali nałogowi palacze, minąłem portiera popalającego sporta z kolegą kończącym nocną zmianę, minąłem bramę, podjazd, ławki dla odwiedzających, czekających na autobus i znów zanurzyłem się w las coraz gęstszy, coraz bardziej zachłanny, coraz bardziej mroczniejący, tajemniczy, zastygły w ciszy i skupieniu, cierpliwie czekający na moją potępioną duszę.

4 komentarze:

iinnaa pisze...

Odradzam powroty po własnych śladach. Tylko "nieznane" daje "nieprzewidziane",a to zawsze budzi nadzieję. Miłych wakacji (:

szeptak pisze...

i wróciłem
padało
buty schną do tej pory

Anonimowy pisze...

Szeptaku, bardzo przyjemnie jest na Twoim blogu, myślę, że też znalazłbyś coś dla siebie u mnie (okruchyczasu.blox.pl), więc zapraszam serdecznie i pozdrawiam, Alicja.

szeptak pisze...

spróbuję...
dzięki za odwiedziny