Moje zdjęcie
Ma rude włosy, zielone oczy i piegi. Jego matka zmarła gdy miał 35 lat. Ojca nie poznał nigdy. Urodził się późno w nocy w szpitalu z czerwonej cegły. Gdy widzi przestraszoną twarz Franza Kafki ogarnia go smutek. Chciałby wieść spokojne i harmonijne życie a ludziom, których spotka dawać tylko radość, szczęście i dobro. Zawsze, gdy to tylko możliwe, siada nocą na brzegu jeziora i patrzy w okna domu gdzie po raz pierwszy pocałował ukochaną.Ceni szczerość i odwagę. Ma już więcej lat niż Chrystus więc świata nie zbawi...

niedziela, 13 maja 2012

ZAWRAT 5:28:44,97

Poszedłem, zdobyłem, wróciłem. Spalić twarz na Zawracie - bezcenne. Nie przez słońce lecz przez śnieg. Ostatnie podejście tuż za Zmarzłym Stawem pokonałem w większości na czworakach, twarzą w twarz ze śniegiem, otulony białą pierzynką zimna podczas gdy w plecy wściekle prażyło słońce z bezchmurnego nieba a po karku spływającym potem hulał wiatr. Jeszcze nigdy nie podchodziło mi się tak niewygodnie, tak ciężko, tak mozolnie. Szedłem po śladach zostawionych na śniegu - nie miałem oczywiście ani raków ani kijków. (dlaczego? dlaczego ? bo wcale nie miałem w planach takich długich eskapad, myślałem dojdę sobie do Stawu Gąsienicowego, posiedzę, wypije piwko w Murowańcu i wrócę przez Rusinowa Polanę do Zakopanego ale w miarę podchodzenia rósł mój apetyt, pogoda dopisywała, palce za bardzo nie przeszkadzały więc lazłem coraz wyżej, mimo śniegu mimo coraz większej stromizny, no i nie byłem sam i to dodawało mi otuchy) Podejście z każdym krokiem stawało się coraz bardziej strome i rosło jak nasz dług publiczny. Więc szedłem od punktu do punktu - byle do tych dwóch kamieni, byle do tego dołka w śniegu, jeszcze dwa kroki, jeszcze jeden, jednak wszystkie kombinacje brały w łeb, co chwila musiałem przystawać i czekać na wyrównanie oddechu - to była namiastka walki z górą;samotny człowiek wobec bezwzględnej siły natury. Przede mną szło dwóch ludzi i teraz już rozumiałem dlaczego widziałem ich częściej stojących niż idących. Pełzłem jak Syzyf z kamieniem i wydawało mi się już nigdy nie dojdę do tego niebiańskiego prześwitu gwarantującego odpoczynek Podpierałem się rękami i tak przyduszony do ziemi w wielkiej pokorze jak pokutnik idący do Ziemi Świętej szedłem z modlitwą i przekleństwem na ustach. Przełęcz się zbliżała, nie było wątpliwości ale bardzo wolno jakby celebrowała i przedłużała ostateczny moment wstąpienia. Gdy wreszcie skończył się śnieg zaczęły się skały i sypkie kamienie i znów trzeba było uważać i iść pochylonym, chwytać ostre krawędzie przemokniętymi rękawiczkami (zimą nie da się wejść na Zawrat wytyczonym szlakiem ponieważ jest przysypany i można zapomnieć o łańcuchach, idzie się tzw Starym Zawratem czyli dnem Zawratowego Żlebu). Aż w końcu wszedłem, zawiał wiatr znad doliny pięciu stawów, zawyły z radości zmęczone mięśnie, zaszkliły się rozpromienione oczy. Znów się udało. Tracę coś ważnego, tracę cierpliwość tracę jasność spojrzenia rzucam się na coś bez świadomości konsekwencji. Czasem pobieżnie skalkuluję koszta ale w ostatecznym rozrachunku cena jest o wiele wyższa. Tym razem się udało. Nie spadłem, nie zjechałem na tyłku w dół ośnieżonym wzgórzem a w nagrodę zjadłem pyszną szarlotkę w pustej niemal Piątce. Ogólny bilans dodatni - naładowane akumulatory, więcej krajobrazów w przechowalni pamięci, wejście wiosenne nowym wariantem zrobione i teraz gdy pisze te słowa skóra z twarzy już mi całkiem zeszła i nie jestem już czerwonoskórym pozorantem dla psów. Było fajnie, było wariacko, nieodpowiedzialnie i głupio - szczególnie podczas zbiegania w dół Doliny Pięciu Stawów po nietkniętym stopą lekko zmrożonym śniegu. Poza jakimikolwiek ścieżkami, poza jakimkolwiek poczuciem przyzwoitości, poza jakimikolwiek względami bezpieczeństwa - mała ciemna kropka tocząca się w dół ośnieżonym zboczem. Nikt mnie nie widział, nikt mnie nie krytykował i nikt by mi nie pomógł gdybym wpadł głębiej niż przypuszczam. Słońce, śnieg, pustka,pot i pierwotna radość , czysta jak krajobraz rozciągający się wokół.

Brak komentarzy: